Łączna liczba wyświetleń

piątek, 17 marca 2017

Liga Mistrzów a w niej Polacy, Bundesliga, Bayern i Lewandowski – garść luźnych futbolowych refleksji

 
 
 
 
No i już prawie wszystko stało się jasne – znamy 8 najlepszych drużyn Europy 2017. Ostatnią parę ćwierćfinalistów UCL wyłonił środowy wieczór. Ku mojej radości, do szóstki: Bayern Monachium, Borussia Dortmund, Real Madryt, Barcelona, Leicester City i Juventus Turyn, dołączyły: Atletico Madryt i AS Monaco.
 
 
 
Nie ma co prawda klubu z kraju nad Wisłą, ale polskich akcentów nie brakuje. Ba – o akcentach to można mówić chyba tylko w przypadku roli, jaką odgrywają w zespole mistrza Anglii Bartosz Kapustka i Marcin Wasilewski. Natomiast jeśli chodzi o takie ekipy, jak Bayern, Borussia, czy Monaco – to mamy tutaj graczy naprawdę dużego kalibru! Nasi reprezentanci regularnie wychodzą na mecze w wyjściowych składach, odgrywają w swoich klubach kluczowe role i stanowią o ich sile. Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Kamil Glik – ci piłkarze w dalszym ciągu pozostają w grze o puchar Ligii Mistrzów, a polscy kibice nadal mają komu kibicować w tych rozgrywkach.
 
 
Tak przedstawia się obecna sytuacja. Ja jednak chciałabym na chwilę cofnąć się nieco w czasie i nawiązać do wydarzeń, które (w pewnym sensie) nie są bez znaczenia w kontekście tego wszystkiego, co dziać się będzie na europejskich boiskach  w ciągu najbliższych tygodni.
Czy ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, zastanawiał się może ostatnio, ile to już lat minęło od chwili, kiedy to Polak wznosił wraz z kolegami z klubu puchar Ligi Mistrzów? 21 maja 2008 r. na Łużniki Stadium, Manchester United Tomasza Kuszczaka pokonał po dogrywce i serii rzutów krnych Chelsea Londyn. Polski bramkarz w tym spotkaniu jednak nie wystąpił, choć w sukcesie miał swój udział, kilkukrotnie strzegąc bramki Czerwonych Diabłów we wcześniejszych spotkaniach tej edycji LM. 
 
 
 
Wcześniej, a dokładnie: 25 maja 2005 r., także inny polski bramkarz, Jerzy Dudek, triumfował razem Liverpoolem.
 
 
12 lat temu – wielu z Was może tego nie pamiętać. Choć nieco starsze pokolenie nie wyobraża sobie, jak można nie pamiętać o słynnym „Dudek-Dance” podczas konkursu rzutów karnych…
 

 
Tak więc polscy bramkarze byli tymi, którzy jako ostatni cieszyli się z tego historycznego osiągnięcia i mogli doświadczyć radości związanej z samą ceremonią wręczania tego wspaniałego trofeum. Trofeum, o którym inni mogą tylko pomarzyć, czekać na niego latami, czasem nawet mocno się zbliżyć do niego, niemal na wyciągnięcie ręki…
 
Skoro o tym mowa - rok temu Bayern Monachium po raz trzeci z rzędu odpadł z rywalizacji o puchar Ligi Mistrzów na samym finiszu, klasyczna „wywrotka” tuż przed metą... Podobnie jak wcześniej (w sezonie 2012/13) przytrafiło się to Borussi Dortmund, w której składzie grało wówczas aż trzech Polaków, w tym nasz najlepszy snajper, Robert Lewandowski. Jakby nad naszymi rodakami wisiało jakieś fatum. Ciągle blisko i ciągle czegoś musi zabraknąć do szczęśliwego zakończenia tej futbolowej baśni...
 
 
Podsumujmy zatem – 4 lata temu, 12 maja 2013 r., nasze słynne „dortmundzkie trio” (Lewanadowski, Błaszczykowski, Piszczek) musiało uznać wyższość Bayernu. Na słynnym stadionie Wembley w Londynie, odwieczny bundesligowy rywal okazał się lepszy od Borusii, pokonując ją w finale Ligi Mistrzów 2:1.
 

 
 
Kolejne 3 sezony Lewnadowski spędził już w Bayernie Monachium i pod wodzą Pepa Guardioli rywalizację w UCH kończył za każdym razem na etapie półfinałów… O ironio – gdy „Lewy” grał przeciw Bayernowi, ten tryumfował, gdy stał się zawodnikiem klubu z Bawarii, musiał po trzykroć uznawać wyższość innych, odpadając w półfinałach.
Przez długi czas wspomniane sytuacje były przyczyną mojego fatalnego humoru i w zasadzie do dziś nie pogodziłam się z, moim zdaniem, wyjątkową złośliwością futbolowego losu. Uważam, że to strasznie niesprawiedliwe, że Robert Lewandowski po raz kolejny z rzędu musiał obejść się smakiem - mimo, że wcale nie jest gorszym napastnikiem/zawodnikiem, niż ci, którym dane było (i to nie raz) wznosić ten cholerny puchar...
Jest od większości z nich o niebo lepszy - tylko co z tego? Skoro trafił do TAKIEJ a nie innej Ligi…
Bundesliga. Przez trzy sezony pobytu Pepa Guardiioli w Monachium, prowadzony przez niego Bayern nie musiał zbytnio się wysilać, by w tej lidze brylować, bić kolejne rekordy i odstawać od reszty stawki przez cały sezon praktycznie. Jakby był z innej bajki...
To dawało złudne poczucie wielkości, usypiało czujność, zabijało sportową agresję (tę taką pozytywną) i głód zwycięstw... Taka jest moja prywatna teoria, która wyjaśniałaby tę niemoc  niemieckiego klubu na ostatniej prostej w drodze na futbolowy Olimp.
Ale przecież skoro nie było takiej potrzeby, by korzystać z całej mocy, to trener tego nie robił...  
Taka liga - w której potentatowi wystarcza minimalizm. No może nie zawsze, czasem trafia się przecież wymagający przeciwnik. Ale wtedy można sobie łatwo z nim poradzić, mając budżet niczym z kosmosu... Wystarczy na przykład podkupić ich kluczowego zawodnika (a najlepiej dwóch), choćby tylko po to, by jego rola ograniczać się miała do ławkowego stróża... Czy istnieje lepszy sposób na to, by zneutralizować wroga - osłabiając go fizycznie (kadrowo)i upokarzając psychicznie? Wszak sytuację z transferem Mario Goetze, czy zakontraktowanie przez Bayern Roberta Lewnadowskiego, nazwać policzkiem zadanym Borussi, to eufemizm... Wielu komentatorów używało wówczas mocniejszych słów. Czy w takich okolicznościach, dziwić może to, co się stało potem z drużyną Kloppa i nim samym? Każdy by stracił poczucie sensu i ochotę do pracy. Ostatnio także dortmundczycy stracili na rzecz odwiecznego rywala nawet swojego byłego kapitana, Hummelsa.
Ale wracając do tematu...
Skoro nie trzeba było pokazywać całego potencjału, to zawodnicy OCZYWIŚCIE woleli to wspomniane  truchtanie (zamiast przysłowiowego gryzienia trawy), rozkoszowanie się świadomością posiadania piłki przez 70% czasu gry, preferowanie takiej taktyki, która pozwala odnieść zwycięstwo najmniejszym nakładem sił...
Na zdrowy rozum, na logikę - to wielu z nas postąpiłaby podobnie w przeciętnych życiowych sytuacjach. Z lenistwa, ze zblazowania – ot, takie boiskowe kalkulowanie i cwaniactwo...
Dlatego tak po ludzku rozumiem i usprawiedliwiam zarówno Guardiolę jak i piłkarzy Bayernu.
W tak specyficznej, tak wyraźnie zdominowanej przez jeden klub lidze (w której na ogół toczy się pasjonująca walka co najwyżej o wicemistrzostwo, ewentualnie o Puchary), przecież nie ma potrzeby i sensu postępować inaczej...  
Prawda? A może się mylę…
Czy zatem taki Bayern (któremu mocno kibicuję), grający w takiej a nie innej lidze, jest w stanie wygrać wreszcie w tym roku Ligę Mistrzów? Czy zawodnicy Carlo Ancelottiego osiągną to, czego nie byli w stanie dokonać przez trzy lata pod wodzą Gurdioli? Czy te lata czegoś ich nauczyły? A jeśli tak, to czy będą potrafili wyciągnąć z tej nauki właściwe wnioski?
Od trzech lat wierzyłam w ten zespół i widziałam w nim moc, której potrzeba do mistrzostwa. Czy po serii rozczarowań, coś się w tej materii zmieniło?
 
 
Nie. Nadal twierdzę, że Bayern ma moc, ogromny potencjał, którego nie wykorzystywał w pełni przez ostatnie miesiące, lata nawet. Ma też wszelkie atuty, aby wygrywać nie tylko krajowe zawody, ale także tryumfować w LM. Ma nowego, świetnego trenera i absolutnie ponadprzeciętnych piłkarzy. To, czego, moim zdaniem, zawsze nieco mu brakowało, to większ ilość spotkań, które podnosiłyby piłkarzom poziom adrenaliny, zmuszały do maksymalnego wysiłku, wykształciły umiejętność dawania z siebie wszystkiego w niemal KAŻDYM MECZU.
Bayern w trakcie ligowego sezonu n ogół NIE MUSIAŁ tego robić.
W związku z tym, Bayernowi będzie ciężej niż innym (zwłaszcza klubom hiszpańskim), wygrać LM. Co nie znaczy, że nie jest to możliwe. Jest. Bawarczycy muszą tylko wskoczyć na wyższy (europejski, ponad niemiecki) poziom – i oby nie nastąpiło to zbyt późno...
Adrenalina i emocje w każdym niemal meczu, gra „na maxa” - to powinien być wykształcony nawyk, codzienność, automatyzm działania i naturalny rytm gry zespołu. Nie zaś jednorazowe, czy sporadyczne  akcje, związane właśnie z występami w europejskich pucharach. Spotkania na  ligowym podwórku, raczej już tego typu doznań piłkrzom Bayernu nie dostarczają. Przynajmniej nie w stopniu wystarczającym - i szkoda!
 
 
Oczywiście, możemy mówić, że zabrakło w ostatnich latach szczęścia... Jasne, to także. Ale przede wszystkim, Bayernowi zabrakło tego, co funduje swoim uczestnikom La Liga chociażby - trzech, czterech równorzędnych niemalże drużyn, pomiędzy którymi toczą się zażarte boje przez cały sezon. Dzięki czemu wynik zawsze jest niewiadomą, a o tytuł mistrzowski walka toczy się często do samego końca. W Hiszpanii nikt we wrześniu nie zaryzykuję stwierdzenia, że na 95% wygra Real, Barcelona, Atletico, czy może Sewilla... W Niemczech obstawiać Bayern można nawet przed rozpoczęciem sezonu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, że pomyłki raczej nie będzie...
Ot i cały sekret i odpowiedź na pytanie: jaką tak naprawdę wartość ma ta (iluzoryczna?) potęga Bayernu, gdy zderza się z którąś z wymienionych wcześniej drużyn...
Trzy lata Guardioli w Monachium, trzy podejścia do LM, trzy porażki i trzy „hiszpańskie zmory” jak z najgorszych futbolowych koszmarów. 
Real, Barcelona, Atletico – te kluby wcześniej eliminowały po kolei Bayern z najbardziej elitarnych, klubowych rozgrywek naszego globu. Dla samego Lewandowskiego, czwartą zmorą okazała się być jego obecna drużyna, która w roku 2013, na angielskiej ziemi pokonała Borussię Dortmund, której barwy reprezentował wówczas nasz kapitan reprezentacji.
Tegoroczna edycja, to będzie już piąte poważne podejście Lewandowskiego do tego, by zatryumfować w UCL. Nie można mu odmówić ani cierpliwości, ani wytrwałości, ani wiary w końcowy sukces. Ma marzenie i nie poddaje się nawet wtedy, gdy już tylokrotnie legło ono w gruzach. Robert wciąż wierzy i nie przestaje walczyć, cały on!
Muszę się przyznać do tego, że w chwilach rozgoryczenia i zwątpienia, niejednokrotnie zaczynałam żałować, że Lewandowski jednak nie zmienił Bundesligi na bardziej wymagającą ligę...
Z całym szacunkiem do tej niemieckiej - która go ukształtowała i zrobiła z niego profesjonalistę pełną gębą. Ale tutaj osiągnął już pewien pułap, wyżej nie podskoczy. Niby to jest bardzo dużo, niby jest zadowolony i szczęśliwy w Monachium. Coś mi jednak mówi, że to go tak do końca nie zadawala - a czas płynie...
 
 
Ta sama refleksja tyczy się osoby trenera. Niczego nie ujmując Guardioli, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam pałętało się pytanie, co by było gdyby Bayern zarządzany był ręką trenera, który nie tylko potrafi w odpowiednim czasie właściwie zmotywować i ustawić zespół, ale też jest w stanie wyciągnąć wnioski z poprzednich lat i wcześniejszych niedopatrzeń. Moim zdaniem Hiszpan wykonał w Monachium kawał dobrej roboty, ale mając takie możliwości i taki bagaż doświadczeń, mógł zrobić znacznie więcej w kwestii przygotowania drużyny do występów z LM. Takie jest moje zdanie. Nie potępiam go, ale też pomników stawiać mu nie zamierzam... Rozczarował mnie Guardiola i zawiódł. Choć zapewne, w swoim mniemaniu, zrobił wszystko, co mógł...
Jako zdeklarowana fanka Roberta Lewandowskiego, rok temu byłam straszliwie, bezgranicznie rozczarowana i rozgoryczona!!! Nie takiej wiosny życzyłam naszemu kapitanowi, on sam także nie na taką wiosnę czekał zapewne.
Oby ta okazała się dla niego wreszcie szczęśliwa. On w każdym razie nigdy nie zwątpił i nigdy się nie poddawał. W maju zeszłego roku, dzień po tym, jak jego Bayern odpadł w półfinale w starciu z Atletico, Lewandowski umieścił na jednym z portali społecznościowych taki oto wpis”
 
"We were fighting for our dreams! We failed. I still believe and I hope that one day the faith will lead me to the victory in the #UCL".
 
Prawdziwy „walczak”, „twardziel”, konsekwentnie podążający obranym przez siebie szlakiem...
I jak mu tu nie kibicować?
Powodzenia, Panie Robercie, niech to marzenie o LM w końcu teraz się spełni!!!
 
 
Mój typ na zwycięzcę tegorocznej edycji UCL?
Może być tylko jeden: oczywiście Bayern Monachium!
Obstawiam także, że na finał do walijskiego Cardiff załapie się także któryś z pozostałych klubów z Polakami w składzie – po cichu liczę na AS Monaco Kamila Glika. Choć powtórka z historii - czyli starcie dwóch niemieckich drużyna na Wyspach, też mogłoby być ciekawe. Zwłaszcza, że Łukaszowi Piszczkowi także mocno kibicuję!