PO PIERWSZE – PRZYCZYNY…
Nie ma jednej przyczyny tej spektakularnej porażki, nie
można też wskazać jednego "kozła ofiarnego" i z niezdrowym podnieceniem pastwić się nad
nim...
Na to, że przegraliśmy, składa się wiele elementów i faktów
- słaba forma większości zawodników, zbieżność w czasie z, bardzo nerwową dla
niektórych, końcówką okienka transferowego, problemy zdrowotne niektórych
piłkarzy, złe wejście w mecz, być może niewłaściwa taktyka, być może nietrafne
zmiany, itp.,itd.
Można by tak pewnie jeszcze długo wymieniać i snuć
niekończące się dywagacje...
Być może słabszy dzień naszych i jednocześnie najlepszy Duńczyków, których
determinacja, waleczność i konsekwentne realizowanie założeń taktycznych
trenera, przyniosło piękny (dla nich) efekt...
Czasem po prostu tak jest - gdy jednym nic nie wychodzi, jak
to się mówi: „nie idzie”, a inni wręcz wprawiają w osłupienie skutecznością... Dziś
Duńczycy są w niebie i już rezerwują sobie w Rosji hotele, ich media pieją z
zachwytu. A ja mówię: spokojnie, to tylko jeden mecz eliminacji, one jeszcze
się nie skończyły. I póki co, to wciąż Polska lideruje grupie!
PO DRUGIE – PORAŻKA TO NIE ZAWSZE DRAMAT…
Jeśli ktoś liczył, że kadra, która tyle razy pozytywnie nas zaskakiwała,
już nigdy nie da nam powodów do smutku i zmartwień, no to... się przeliczył.
Albo żyje w oderwaniu od rzeczywistości i zasad/praw sportowej rywalizacji. A
są one bardzo proste; żeby ktoś mógł wygrać, ktoś inny musi przegrać...
Wygrywać chce każdy. Ale nie zawsze to musi być faworyt. Gdyby tak było,
zakłady bukmacherskie nie miałyby racji bytu ;)
A tak poważnie - taki mecz musiał kiedyś przyjść. Ktoś
powie: porażka ok., ale czemu tak bolesna, po tak beznadziejnej, wręcz beznamiętnej
grze? Grze, podczas której nie uświadczyliśmy nawet jednej stuprocentowej
sytuacji bramkowej, mało tego – ciężko było doszukać się jakichkolwiek strzałów
na bramkę rywala…??? Atak nie istniał, środek pola ział pustką, a obrona
zagubiona jak nigdy. Jakby naszym Orłom ktoś odciął prąd, albo przynajmniej
wyłączył jedną fazę… Albo jeszcze inaczej – jakby jakiś piłkarski bóg celowo
postanowił ich upokorzyć, sprowadzić na ziemię, zafundować w Kopenhadze
prysznic w iście skandynawskiej temperaturze. Można tylko zastanawiać się po co
– ze złośliwości, czy troski? Tak, tak – to wcale nie musi być nic złego, a
wręcz przeciwnie. Taka sytuacja może przecież przynieść pozytywne rezultaty,
skłonić do głębsze refleksji, wskazać elementy do poprawy, dąć szansę na wyciągnięcie
właściwych wniosków. Ponoć wszystko jest w życiu po coś – jeśli lanie z Danią
jest po to, żeby w przyszłości uniknąć pewnych błędów, to ja jestem za!
Zresztą, porażka, choć dotkliwa, bez większych konsekwencji. Jeśli już od czasu
do czasu musimy przegrywać, to lepiej teraz, niż w bardziej kluczowych
momentach.
To prawda, sama byłam zaskoczona i z niedowierzeniem
patrzyłam na grę zespołu, który zdążył już przyzwyczaić nas wszystkich nie
tylko do lepszej postawy, ale wręcz zasiał w naszych sercach pewność, że takie
0:4 z Danią w ogóle nie ma prawa się wydarzyć. Otóż, jak się okazuje, ma prawo,
jak najbardziej. I już nie takie klasowe i utytułowane drużyny, jak Polska, w
swej historii tego doświadczały. Może wystarczy przypomnieć pamiętne 7:1 w
półfinale ostatniego mundialu, gdzie Niemcy dosłownie roznieśli w pył
5-krotnego tryumfatora Mistrzostw Świata! Rzecz jasna, mowa o zdemolowanych
wówczas, kompletnie rozbitych, zdeklasowanych i upokorzonych Brazylijczykach. Czy
wówczas ktokolwiek przy zdrowych zmysłach, byłby w stanie przewidzieć taki
scenariusz?
PO TRZECIE – KRYTYKA…
Czy kibice, postronni obserwatorzy stadionowych zmagań, mają
w ogóle prawo krytykować piłkarzy i trenerów? Czy taki amator, jakim jest
statystyczny fan polskiej reprezentacji, jest w stanie właściwie ocenić pracę
profesjonalistów, którzy na boisku spędzili tysiące godzin, grają w świetnych
europejskich klubach, z niejednego pieca jedli chleb, a ich trener, to nie
teoretyk, tylko mający ogromne doświadczenie praktyczne (i spore osiągnięcia)
fachowiec? Czy wreszcie ktoś z zewnątrz, kto tak naprawdę nie ma pojęcia o
specyfice funkcjonowania tej drużyny (także, a może przede wszystkim, w
aspekcie mentalnym), może właściwie ocenić sytuację i ochoczo wskakiwać w buty
selekcjonera, ustalając za niego najpierw wyjściowy skład, a potem decydując o
(jego zdaniem) optymalnych zmianach w trakcie spotkania?
Odpowiedź brzmi: tak, może. Tak samo, jak może na swojej
kanapie przed telewizorem popijać zimne piwko zagryzając chipsami ;) Jego święte prawo. Albo stukając w klawisze
komputera, poczuć się jak Pan i Władca, po odniesieniu kolejnego sukcesu w grze
Football Manager...
Może też bawić się, angażując w to wyobraźnię i snując
dywagację na temat: „co by było gdyby”,
albo „ja na miejscu Nawałki, to zrobiłbym…”, „ten się nie nadaje”, dałbym
szansę tamtemu”, itd…
Wszystko pięknie, mamy prawo oceniać, krytykować nawet (ale
nie obrażać), dzielić się spostrzeżeniami, nawet podsuwać własne rozwiązania i
pomysły na tę kadrę. Możemy nawet, czysto teoretycznie i hobbystycznie,
wchodzić w kompetencje trenera. Oczywiście jakichś w sensownych granicach, bez
ubliżania innym, bez bezpodstawnych oskarżeń, bez jakiejś takiej niepotrzebnej
zajadłości, zacietrzewienia i przekonania, że to mój punkt widzenia właśnie,
jest tym jedynie prawdziwym i trafnym. Zawsze można przecież kulturalnie
podyskutować o piłce, nawet jeśli jesteśmy tylko postronnymi obserwatorami i
nie mamy ukończonych stosownych kursów, czy dyplomów. Chodzi o to, by zachować
umiar w ewentualnej krytyce (w zachwycie zresztą też, gdy jest ku temu okazja).
Dobrze by było, by nasze słowa były wyważone, by nie miały na celu jedynie
prowokacji i zdyskredytowania oponenta w dyskusji, ale coś do tej dyskusji wnosiły,
rzucały nowe światło, świeże spojrzenie, pozytywny impuls do dalszej rozmowy i
wymiany myśli…
Do czego wszystkich teraz serdecznie zachęcam!