WSZYSCY
JESTEŚMY SELEKCJONERAMI
Właśnie mija
miesiąc od falstartu reprezentacji w Kazachstanie (spotkanie odbyło się 4
września, w Astanie). Mówiąc wprost – pierwszy mecz w ramach eliminacji do
mistrzostw świata w Rosji, po prostu nam nie wyszedł. Remis został odebrany w
kategoriach katastrofy, niemal na równi z porażką. To był po prostu słaby
występ naszej kadry, choć jego początek zapowiadał spokojną realizację planu
zakładającego wywiezienie trzech punktów. Jak pamiętamy, na trenera Nawałkę
posypała się lawina nieprzychylnych komentarzy, a jego drużyna znalazła się w
ogniu krytyki. Czy słusznie? Czy rzeczywiście można było rozegrać to wszystko
lepiej? Być może…
Któż z nas
nie przyłapał się chociaż raz w życiu na tym, że w myślach rozgrywał mecze
kończące się lepszym rezultatem niż te, prowadzone w rzeczywistości przez
selekcjonera polskiej kadry? Kto nie znajdował wspanialszych rozwiązań
taktycznych, nie dokonywał lepszych wyborów personalnych, nie reagował
właściwymi zmianami w obliczu konkretnych sytuacji meczowych? Kto – pytam – nie
skrytykował (choćby w myślach) ani razu decyzji trenera, który bądź co bądź,
jest autorem największego od lat sukcesu reprezentacji i w sumie już chyba
niewiele mu brakuje do miana mesjasza polskiej piłki… No w każdym razie tak
jest postrzegany – jak ktoś, kto wreszcie po latach oczekiwań, po ponad trzech
dekadach braku sukcesów (nie licząc srebrnego medalu młodzieżówki na
Olimpiadzie w 1992 r.), przyjdzie i wybawi polski futbol z marazmu i
bezradności. W dużej mierze już mu się to udało i za to mu chwała i cześć. Jak
również szacunek za to, że zawsze konsekwentnie robił swoje, nie przejmując się
zbytnio krytyką, ani też nie reagując na
sugestie płynące szerokim strumieniem od wszelkiej maści fachowców i pseudo
znawców futbolu. Tak jakby działał w myśl zasady : psy szczekają, karawana
jedzie dalej. Nie ukrywam, że zawsze podobała mi się taka postawa, imponowało
mi niewzruszone i konsekwentne realizowanie przez Adama Nawałkę wcześniejszych
założeń. Ufałam bez zastrzeżeń jego decyzjom i nigdy nie kwestionowałam jego
wyborów.
Czy jednak
po zremisowanym meczu z Kazachstanem, nic się w tej kwestii u mnie nie
zmieniło?
Zawsze starałam
się być daleka od myślenia, że trener może się mylić, że postępuje zbyt
zachowawczo, że nie reaguje właściwie na zmieniającą się dynamicznie sytuację
na boisku, że nie pomaga drużynie. Zamiast tego, biernie czeka na rozwój
wydarzeń, licząc, że mecz zakończy się dla nas szczęśliwie… A przecież nie od
dziś wiadomo, że czasem nawet szczęściu trzeba pomóc… Zatem – czy po
rozczarowującej drugiej połowie naszej kadry z reprezentacją Kazachstanu, nagle
zwątpiłam w trenera, któremu od początku mocno kibicuję i z uwagą śledzę każdy
jego krok, każde posunięcie związane z pracą w kadrze? Czy oznacza to, że przestałam wierzyć w
kogoś, kogo decyzje do tej pory „kupowałam w ciemno”, uznając, że to są
optymalne rozwiązania - najwłaściwsze i poparte konkretnymi, przemyślanymi
argumentami? Otóż nie. W żadnym wypadku nie zwątpiłam! Choć muszę przyznać, że
w pewnym momencie, wiara moja została nieco zachwiana. Oczywiście bez przesady
– żadne tam mocne tąpnięcie, ot delikatne drgania, kilka drobnych wątpliwości,
które przytrafić się mogą chyba każdemu od czasu do czasu. Każdy ma do nich
prawo przecież... Tak, jak trener Nawałka ma prawo do swoich autorskich
pomysłów i decyzji w trakcie trwania meczu, za które bierze odpowiedzialność i
ewentualnie ponosi konsekwencje. My nie zawsze musimy się z nimi zgadzać,
możemy też „proponować” własne, oczywiście lepsze i bardziej efektywne
rozwiązania. Rzecz jasna przychodzi nam to z dużą łatwością, bo przecież nikt
nas z tego nie rozlicza… Nasza wirtualna selekcja jest o tyle genialna, co i przezabawna.
Dlaczego? Ponieważ kompletnie pozbawiona jest sensu – jak coś, czego nie da się
zweryfikować, sprawdzić w praktyce. Tak jak nie da się odpowiedzieć na
klasyczne: „co by było, gdyby?” Można stawiać tysiące hipotez, gdybać sobie do
woli, żyć w przekonaniu, że ta ja wiem lepiej – tylko co z tego? I tak nigdy
nie dowiemy się, czy racja rzeczywiście leżałaby po naszej stronie, gdyby udało
się urzeczywistnić nasze wybory taktyczne na dane spotkanie…
Ja wiem, że
ten kraj zamieszkuje około 38 milionów ludzi, z
czego przynajmniej połowa ma predyspozycje do tego, by prowadzić kadrę
piłki nożnej – w swoim mniemaniu oczywiście. Zdaję sobie sprawę, że sukces ma
wielu ojców, a porażka (zwana w naszym
przypadku remisem), jest sierotą i że nie powinno się kopać leżącego. Choć
oczywiście miesiąc temu, bazując na kiepskich nastrojach pomeczowych,
krytykować było szalenie łatwo. Dziś, gdy emocje już opadły, wszyscy staramy
się patrzeć na to wszystko z zupełnie innej, bardziej optymistycznej
perspektywy.
Ja również
widzę dziś wszystko w nieco innym świetle, niż miesiąc temu. Wracając jednak do
moich wcześniejszych wątpliwości i nieśmiałych prób wcielenia się w rolę
selekcjonera, nie potrafię się powstrzymać przed wypowiedzeniem na głos pytania,
które gdzieś tam kołacze mi się z tyłu głowy: czy ten mecz naprawdę musieliśmy
zremisować? Czy ten wynik, to rzeczywista zasługa szalenie ambitnych i
zadziornych Kazachów, czy może raczej, podarowany im przez polskich zawodników
i ich trenera, prezent…?
(...)
Cały tekst, a w nim m.in. o mylącym się Miliku, zimnym prysznicu w gorącym Kazachstanie i o tym, że teraz musi być już tylko lepiej, przeczytać możecie na portalu MFM - KLIKNIJ TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz