Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 5 maja 2016

POTĘGA BAYERNU - POLEMIKA Z MOIM BUNDESLIGOWYM GURU

Bayern Monachium po raz trzeci z rzędu odpadł z rywalizacji o puchar Ligi Mistrzów na samym finiszu, tuż przed metą... Podobnie jak wcześniej przytrafiło się to Borussi Dortmund, w której składzie grało wówczas aż trzech Polaków, w tym nasz najlepszy snajper. Jakby nad naszymi rodakami wisiało jakieś fatum. Ciągle blisko i ciągle czegoś musi zabraknąć do szczęśliwego zakończenia tej futbolowej baśni...
 
Nie mam humoru do dziś i uważam, że to strasznie niesprawiedliwe, że Robert Lewandowski po raz kolejny z rzędu będzie musiał obejść się smakiem - mimo, że wcale nie jest gorszym napastnikiem/zawodnikiem, niż ci, którym dane było (i to nie raz) wznosić ten cholerny puchar...
Jest od większości z nich o niebo lepszy - tylko co z tego? Skoro trafił do TAKIEJ ligi i na TAKIEGO trenera...
 
Jestem właśnie na gorąco po lekturze artykułu Michała Treli, pt. "Potwierdzona potęga Bayernu Monachium i Josepa Guardioli". Jak zwykle, świetny tekst, polecam, można go przeczytać tutaj.
Mój dzisiejszy wpis będzie właściwie odniesieniem do tego, co mogłam przeczytać w powyższym artykule. A zatem...
 
Panie Michale!
W tym momencie uświadomiłam sobie, że tym artykułem (z którym oczywiście się zgadzam i mogłabym się bez zastrzeżeń pod nim podpisać), Pan z kolei podpisał wyrok na Guardiolę i jednocześnie na... umiłowaną przez siebie Bundesligę!
No tak, wiem - dziwna retoryka. Brzmi nieco niedorzecznie. Skoro się zgadzam i podpisuję, a artykuł miał być przecież obroną Guardioli...
Do czego więc zmierzam?
Już wyjaśniam, na czym polega paradoks tej całej sytuacji. To wszystko prawda - to co Pan pisze o Guardiioli i tym, że prowadzony przez niego Bayern nie musiał zbytnio się wysilać, by w tej lidze brylować, bić kolejne rekordy i odstawać od reszty stawki przez cały sezon praktycznie. Jakby był z innej bajki...
To dawało złudne poczucie wielkości, usypiało czujność, zabijało sportową agresję (tę taką pozytywną) i głód zwycięstw...
Ale przecież skoro nie było takiej potrzeby, by korzystać z całej mocy ("ukrytej mocy"), to trener tego nie robił...
(w tym momencie, chcących rozszyfrować hasło "ukryta moc", odsyłam tutaj).
 
Taka liga - w której potentatowi wystarcza minimalizm. No może nie zawsze, czasem trafia się przecież wymagający przeciwnik. Ale wtedy można sobie łatwo z nim poradzić, mając budżet niczym z kosmosu... Wystarczy na przykład podkupić ich kluczowego zawodnika (a najlepiej dwóch), choćby tylko po to, by jego rola ograniczać się miała do ławkowego stróża... Czy istnieje lepszy sposób na to, by zneutralizować wroga - osłabiając go fizycznie (kadrowo)i upokarzając psychicznie? Sytuację z Goetze nazwać policzkiem zadanym Borussi, to eufemizm wszak... Czy w tej sytuacji, dziwić może to, co się stało potem z drużyną Kloppa i nim samym? Każdy by stracił poczucie sensu i ochotę do pracy.
Ale wracając do tematu...
Skoro nie trzeba było pokazywać całego potencjału, to zawodnicy OCZYWIŚCIE woleli to wspomniane  truchtanie (zamiast przysłowiowego gryzienia trawy), rozkoszowanie się świadomością posiadania piłki przez 70% czasu gry, preferowanie takiej taktyki, która pozwala odnieść zwycięstwo najmniejszym nakładem sił...
Na zdrowy rozum, na logikę - to większość z nas postąpiłaby podobnie w przeciętnych życiowych sytuacjach. Z lenistwa, ze zblazowania, z wyrachowania...
Dlatego tak po ludzku rozumiem i usprawiedliwiam zarówno Guardiolę jak i piłkarzy Bayernu.
W tak specyficznej, tak wyraźnie zdominowanej przez jeden klub lidze (w której na ogół toczy się pasjonująca walka co najwyżej o wicemistrzostwo, ewentualnie o Puchary), przecież nie ma potrzeby i sensu postępować inaczej...  
Prawda?
 
Konkluzja?
 
Nadal twierdzę, że Bayern ma moc, ogromny potencjał, którego nie wykorzystywał w pełni przez ostatnie miesiące, lata nawet. A tym samym - zgadzam się z Panem w całej rozciągłości, jak to się zwykło mawiać. Ma też wszelkie atuty, aby wygrywać nie tylko krajowe zawody, ale także tryumfować w LM. Ma świetnego trenera i absolutnie ponadprzeciętnych piłkarzy. To, czego zabrakło moim zdaniem, to spotkania, które podnosiłyby piłkarzom poziom adrenaliny, zmuszały do maksymalnego wysiłku, wykształciły umiejętność dawania z siebie wszystkiego W KAŻDYM MECZU.
Bayern w trakcie sezonu NIE MUSIAŁ tego robić.
W związku z tym, Bayern NIE MÓGŁ wygrać LM.
Bo ten zryw, to wskoczenie na wyższy (europejski, ponad niemiecki) poziom, nastąpił zbyt późno...
A to powinien być wykształcony nawyk, codzienność, automatyzm działania i naturalny rytm gry zespołu. Nie zaś jednorazowa akcja.
Oczywiście, możemy mówić, że zabrakło szczęścia... Jasne, to także. Ale przede wszystkim, Bayernowi zabrakło tego, co funduje swoim uczestnikom La Liga chociażby - trzech, czterech równorzędnych niemalże drużyn, pomiędzy którymi toczą się zażarte boje przez cały sezon. Dzięki czemu wynik zawsze jest niewiadomą, a o tytuł mistrzowski walka toczy się często do samego końca. W Hiszpanii nikt we wrześniu nie zaryzykuję stwierdzenia, że na 95% wygra Real, Barcelona, Atletico, czy może Sewilla... W Niemczech obstawiać Bayern można nawet przed rozpoczęciem sezonu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, że pomyłki raczej nie będzie...
Ot i cały sekret i odpowiedź na pytanie: jaką tak naprawdę wartość ma ta potęga Bayernu, gdy zderza się z którąś z wymienionych wcześniej drużyn...
 
Trzy lata Guardioli w Monachium, trzy podejścia do LM, trzy porażki i trzy hiszpańskie zmory jak z najgorszych futbolowych koszmarów. 
Real, Barcelona, Atletico.
 
Dziś po raz pierwszy chyba zaczynam żałować, że Lewandowski jednak nie zmienił Bundesligi na bardziej wymagającą ligę...
Z całym szacunkiem do tej niemieckiej - która go ukształtowała i zrobiła z niego profesjonalistę pełną gębą. Ale tutaj osiągnął już pewien pułap, wyżej nie podskoczy. A coś mi mówi, że to go nie zadawala - a czas płynie...
Ta sama refleksja tyczy się osoby trenera. Niczego nie ujmując Guardioli, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam pałęta się pytanie, co by było gdyby Bayern zarządzany był ręką trenera, który nie tylko potrafi w odpowiednim czasie właściwie zmotywować i ustawić zespół, ale też jest w stanie wyciągnąć wnioski z poprzednich lat i wcześniejszych niedopatrzeń. Moim zdaniem Hiszpan wykonał w Monachium kawał dobrej roboty, ale mając takie możliwości i taki bagaż doświadczeń, mógł zrobić znacznie więcej w kwestii przygotowania drużyny do występów z LM. Takie jest moje zdanie. Nie potępiam go, ale też pomników stawiać mu nie zamierzam... Rozczarował mnie Guardiola i zawiódł. Choć zapewne, w swoim mniemaniu, zrobił wszystko, co mógł...

No nic, zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Może, gdy opadną emocje, zmienię zdanie i bardziej przychylnym okiem znowu zacznę spoglądać na klub z Bawarii i ligę naszych zachodnich sąsiadów. Póki co, jestem straszliwie, bezgranicznie rozczarowana i rozgoryczona!!! Brzmi banalnie, ale nie znam bardziej adekwatnych określeń, które pasowałyby do aktualnego stanu mojego ducha i jednocześnie mieściłyby się w ramach w miarę przyzwoitego (czyli pozbawionego wulgaryzmów) sposobu wyrażania się...
Nie takiej wiosny życzyłam Robertowi Lewandowskiemu, on sam także nie na taka wiosnę czekał zapewne. Dobrze, że przynajmniej wciąż wierzy i nie zamierza się poddawać.
Na koniec jego wczorajszy wpis z Twittera, dzień po meczu z Atletico:
 
"We were fighting for our dreams! We failed. I still believe and I hope that one day the faith will lead me to the victory in the #UCL".
 
Prawdziwy walczak, twardziel, konsekwentnie podążający obranym przez siebie szlakiem...
I jak mu tu nie kibicować?
Powodzenia, Panie Robercie, niech to marzenie o LM w końcu kiedyś się spełni!!!