Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 grudnia 2016

KOŃCZY SIĘ FUTBOLOWY ROK 2016 – JAKI BYŁ?


 
Zamiast artykułu na kilka akapitów, w zasadzie wystarczyłoby jedno słowo – magiczny. Taki dla mnie był kończący się właśnie rok. Rok, w którym w sferze futbolowych marzeń dostałam niemal wszystko, na co czekałam, co sobie wymarzyłam. W niektórych przypadkach - nawet z nawiązką (co zdarza się naprawdę rzadko)! Jasne, że znalazłoby się coś, czego mi zabrakło, zawsze coś takiego się znajdzie, gdy się na upartego szuka. Jakiś mały niedosyt, albo i nawet nieco większe rozczarowanie… Zabrakło mi chociażby zwycięstwa Bayernu w LM – żeby wreszcie mój ulubiony sportowiec mógł z dumą unieść ten upragniony puchar, który jest obiektem pożądania chyba każdego piłkarza na tej planecie. Szkoda – kolejne podejście i znowu niepowodzenie. Albo ten nieszczęsny konkurs rzutów karnych z Portugalią na Euro… Brak słów.
Ale nie ma co rozpamiętywać tego, czego nie do końca udało się zrealizować, albo zastanawiać się uparcie nad tym „co by było, gdyby”. Po prostu, nawet jeśli futbolowy rok 2016 miał jakieś tam swoje minusy, niedociągnięcia, czy inne braki, to przecież zostały one w fantastyczny sposób zrekompensowane przez cały szereg „plusów”, cudownych, przepełnionych emocjami chwil boiskowego szaleństwa. Chwil, które na zawsze zapiszą się w naszej pamięci i do których to będziemy wracać latami. Nieprawdaż?
(...)

Generalnie można powiedzieć, że mamy mnóstwo powodów do dumy i radości – ponieważ polscy piłkarze grający w kadrze i w renomowanych europejskich klubach, nie zawiedli. Nie możemy także narzekać na naszych reprezentantów w europejskich pucharach. Co prawda tylko jeden polski klub zdołał zakwalifikować się do fazy grupowej tych rozgrywek, ale za to – pomimo początkowych trudności i niepowodzeń – zdobywając 4 punkty i zajmując trzecie miejsce w grupie, zapewnił sobie kontynuację przygody pucharowej na wiosnę. Legia Warszawa, bo to o niej oczywiście mowa, zagra w lutym z Ajaxem Amsterdam w 1/16 Ligi Europy. Już dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że to będzie pasjonujący dwumecz! Ja w każdym razie, choćby ze względu na osobę Miroslava Radovicia, już dziś nie mogę się doczekać! No i rzecz jasna, nie mam najmniejszych wątpliwości, że ekipa Jacka Magiery wyjdzie z tej potyczki zwycięsko.
(...)"
 
Zapraszam serdecznie - obowiązkowa lektura na Sylwestra i nie tylko! ;)
A tak w ogóle to...
Wszystkiego dobrego w nadchodzącym
Nowym Roku 2017!!!
 

 


czwartek, 22 grudnia 2016

„Lewy” poprawia statystyki, pisząc od nowa historię Bundesligi!


 

W meczu kończącym tegoroczne rozgrywki niemieckiej Bundesligi (21 grudnia), padł dość istotny dla naszego reprezentanta gol. Robert Lewandowski z rzutu karnego podwyższył prowadzenie Bayernu Monachium na 3-0 w starciu przeciwko wiceliderowi tabeli, RB Lipsk. (...)
Tym samym Robert Lewandowski zrównał się w klasyfikacji wszechczasów najlepszych strzelców Bundesligi z legendarnym Giovane Elberem. Obaj mają na koncie po 133 trafienia – co daje im ex aequo 20 miejsce w tym rankingu.
 
Jeśli zaś chodzi o zestawienie piłkarzy spoza Niemiec, Elber i Lewandowski plasują się na drugiej pozycji. Obcokrajowcem, którzy może poszczycić się większą ilością zdobytych na bundesligowych boiskach goli, jest Claudio Pizarro (190 bramek).
 
A zatem, aby dogonić Pizarro, Robert potrzebuje dokładnie 57 trafień. Nie będzie to łatwe, tym bardziej, że 38-letni Peruwiańczyk teoretycznie nadal ma szansę powiększyć swój bramkowy dorobek, gdyż wciąż kontynuuje karierę jako zawodnik Werderu Brema.
Nasz kapitan jednak lubi takie wyzwania i wydaje się, że poprawianie statystyk oraz pisanie historii Bundesligi na nowo, to jego hobby. Jeśli więc ktoś miałby przebić wyczyn Pizarro, to jestem pewna, że będzie to właśnie "Lewy" – no bo kto, jeśli nie on?
 
 
Tym razem króciutka notka. Nieco więcej i bardziej "kolorowo" (zdjęcia) na
 

niedziela, 4 grudnia 2016

Rado w Legii – syn marnotrawny wraca do domu a z nim wszystko, co w futbolu najlepsze!

KRÓL ASYST, KSIĄŻĘ BRAMEK
Naprawdę fantastyczne statystyki notuje Miroslav Radović po swoim powrocie do Legii Warszawa. Można śmiało zaryzykować tezę, że jest to comeback w iście hollywoodzkim stylu – efektowny, w blasku fleszy, przy aplauzie publiczności, wyrazistych komentarzach w mediach. Piękniejszego powrotu do ukochanego klubu Radović nie mógłby chyba sobie wymarzyć. Choć początkowo łatwo nie było i wydawało się, że jednak Serb do Warszawy będzie mógł przyjeżdżać jedynie w roli kibica, czy turysty… Droga powrotna z chińskiego Hebei China Fortune, do którego filar Legii został sprzedany wiosną 2015 r., biegła bowiem przez słoweńską Olimpiję Lublana (przystanek od lutego do czerwca 2016 r.) i serbski Partizan Belgrad (zaledwie kilka tygodni, od lipca do 29 sierpnia 2016 r. – kiedy to rozwiązano umowę, gdy piłkarz zdecydował się ponownie związać z Legią Warszawa). Dużo zresztą o tym mówić – kulisy negocjacji przy rozwiązywaniu kontraktu z Partizaznem i podpisywaniu umowy z Legią, to materiał na odrębny tekst i gotowy materiał na scenariusz filmowy… Ale to już historia. Zostawmy burzliwe, bolesne w skutkach i traumatyczne dla kibiców rozstanie Rado z Legią. Pomińmy milczeniem jego tułaczkę po futbolowym świecie na przestrzeni tych kilkunastu miesięcy jego nieobecności przy Łazienkowskiej 3. Dziś liczy się jedynie to, że wrócił, jest w formie, napędza ataki Legii, asystuje, strzela piękne i ważne gole. Kibice znowu go kochają i chyba dosyć szybko wybaczyli mu, że kiedyś, mimo deklaracji o miłości i przywiązaniu do klubowych barw, wybrał intratną ofertę z Chin. No i - co bardzo istotne - liczby potwierdzają, że włodarze Legii podpisując z Radoviciem drugą już z kolei umowę, zrobili bardzo dobry ruch transferowy! 32-latek asystuje i strzela jak z nut:
Klasyfikacja legionistów, którzy asystowali przy golach w sezonie 2016/17 (we wszystkich rozgrywkach):


7 - Miroslav Radović (5 w
LOTTO Ekstraklasie, 2 w Lidze Mistrzów)
5 - Thibault Moulin, Vadis Odjidja Ofoe
4 - Aleksandar Prijović
3 - Tomasz Jodłowiec, Kasper Hamalainen, Bartosz Bereszyński
2 - Michaił Aleksandrow, Michał Kucharczyk, Guilherme, Łukasz Broź
1 - Steeven Langil, Adam Hlousek, Michał Kopczyński
 
Klasyfikacja strzelców Legii Warszawa w sezonie 2016/17 (we wszystkich rozgrywkach):

15 - Nemanja Nikolić
7 - Aleksandar Prijović
6 - Miroslav Radović (4 w LOTTO Ekstraklasie, 2 w Lidze Mistrzów)
5 - Guilherme
4 - Michał Kucharczyk, Kasper Hamalainen
2 - Vadis Odjidja Ofoe
1 - Michaił Aleksandrow, Igor Lewczuk, Steeven Langil, Jakub Czerwiński, Thibault Moulin
Wystarczyło zaledwie kilka tygodni, by Miroslav Radović na powrót stał się idolem trybun, liderem zespołu i jednym z asów w talii Jacka Magiery.
 
NO RADO, NO FUN…
Ponoć w jednym z ostatnich wywiadów Aleksandar Prijović miał rzecz: „No Prijo, no fun”. Parafrazując legijnego klasyka, można by powiedzieć: „No Rado, no fun…” Bez Radowicza trudno o dobrą zabawę, zwłaszcza, gdy remisuje się w zasadzie wygrany mecz… W zamian za to jest gigantyczne rozczarowanie i frustracja – bo przecież Legia przed piątkowym starciem z Wisłą Płock była murowanym faworytem, pewniakiem nad pewniaki! A jednak przy korzystnym dla siebie wyniku 2:0, pozwoliła sobie wbić dwa gole nie strzelając już żadnego i w efekcie straciła punkty z beniaminkiem z Płocka. A przecież ekipa Magiery wydawała się w ostatnich tygodniach nie do zatrzymania, w polskiej Ekstraklasie nie było na nią mocnych (wygranych z rzędu 5 ostatnich spotkań). Wystarczyło jednak, aby zabrakło mistrza kluczowych podań i mamy w lidze niemałą niespodziankę! Oczywiście na placu boju pojawili się dwaj inni wirtuozi w tej materii – Vadis Odjidja-Ofoe i Kasper Hämäläinen i nawet przyzwoicie się zaprezentowali. Jednakże do euforii po meczu sporo Legionistom brakowało, delikatnie mówiąc… Na trybunach także trudno było doszukać się radości, bo jak to pokazuje życie – bez Radovicia nie ma zabawy…
(...)

czwartek, 24 listopada 2016

Prawdziwy futbol i anty-futbol – czyli jałowa dyskusja o… gustach!



Czy kolor błękitny jest  piękniejszy od zielonego?

Czy wytrawne czerwone wino ma bardziej wyrafinowany smak niż półsłodkie białe?

Czy przyjemniejszy jest wypoczynek w górach, czy nad morzem?

Czy…

Tego typu pytań można by natworzyć  tysiące, namnażać bez końca. Tylko po co? Jaki jest sens szukać uniwersalnej odpowiedzi tam, gdzie nie może być ona uwarunkowana obiektywnymi czynnikami, lecz wynika z czyichś indywidualnych preferencji czy też chwilowych kaprysów? Innymi słowy, są pytanie, na które w takim samym stopniu właściwe będzie odpowiedzieć zarówno „tak”, jak i „nie”. Po prostu. I każdą z tych opcji należy uszanować, bo każdemu z nas ma prawo podobać się coś zupełnie innego, nawet jeśli jest to coś zgoła odmiennego od tego, co akurat preferuje nasz adwersarz. I dopóty tego nie zrozumiemy, dopóki będziemy mieć problem ze skonstruowaniem jakiegokolwiek dialogu. A jeśli nawet już nam się to uda, to większości przypadków skończy się to większymi lub mniejszymi „zgrzytami”, rzucaniem obraźliwych epitetów, czy też inną, mało elegancką próbą przeforsowania swoich racji.

Osobiście lubię, uwielbiam wręcz, słowne potyczki na argumenty. Pod warunkiem jednak, że taka dyskusja ma sens, prowadzi do ciekawych konkluzji, a kontrpartnerzy są otwarci na to, co ma do powiedzenia druga strona, potrafią siebie słuchać, a rozmowa przebiega w atmosferze wzajemnego szacunku. Miło jest wygrywać, umotywować tak swoje stanowisko, że oponent nie ma innego wyjścia, jak tylko przyznać nam rację. Ale – przynajmniej dla mnie- równie fajnym doświadczeniem jest natrafić na kogoś takiego, kto okazuje się odpowiednikiem przysłowiowego kamienia, na który natrafiła kosa. I wówczas to ja mogę dać się przeciągnąć na drugą stronę, zgodzić się z tym, co przekonuje mnie w argumentacji mojego rozmówcy – i przy okazji czegoś się od niego nauczyć. Tak właśnie – bo to żaden wstyd uczyć się od mądrzejszych od siebie. I naprawdę nie mam z tym problemu, jakoś wybitnie nie cierpi też na tym moje ego. Wszak podobno tylko krowa nie zmienia poglądów…

By jednak do zmiany czyichś poglądów dojść mogło, no i aby rozpoczynanie burzliwej dyskusji w ogóle miało sens, należy na wstępie zadać sobie podstawowe pytanie: czy jest o co kruszyć kopie…?

Do czego zmierzam i po cóż w ogóle ten przydługi wstęp? Otóż od dwóch dni przysłuchuję się z dość dużym zainteresowaniem i… rozbawieniem temu, co mówi się na temat tego, jak zaprezentowała się Legia Warszawa w przegranym 4:8 starciu z Borussią Dortmund? I w jakimś stopniu zagadnienie to łączę z dyskusją, jaka wywiązała się pod jedną z publikacji na portalu Mój Football Manager:
Mianowicie spór dotyczył stylu gry drużyny Atletico Madryt, a mnie jakoś automatycznie skojarzył się on z tym (ten styl), czego przeciwieństwo ostatnio prezentuje w swoich meczach w LM Legia Warszawa. Czyli „zaparkowany w polu karnym autobus” versus otwarty, dynamiczny, ofensywny i radosny futbol. Nuda i monotonia w kontrze do miłego dla oka i emocjonującego widowiska. Tak w skrócie można by scharakteryzować styl gry zespołów pod wodzą Diego Simeone i Jacka Magiery. „Anty-futbol”  w opozycji do „prawdziwego futbolu”.

Oczywiście takie przedstawienie sprawy, stawia ekipę z Madrytu  w złym świetle, każe wręcz z politowaniem i niechęcią patrzeć na postawę prezentowaną przez hiszpańską drużynę. Z kolei do Legionistów, po tym, co pokazali w meczach z Realem i Borussią nikt raczej nie może mieć większych pretensji, tak jak nie można winić Ikara za to, że zapragnął mieć skrzydła i poleciał zbyt wysoko. Nawet jeśli upadek po takim „locie” jest bolesny a ceną jest rekordowa liczba straconych goli, to jednak oni i tak nadal są z siebie dumni – bo przecież nie przestraszyli się utytułowanych rywali, nie „zamurowali” własnej bramki, bo w końcu przecież próbowali nawiązać walkę jak równy z równym i – o dziwo – niekiedy to im się udawało! Nietrudno więc wykrzesać w sobie sympatię dla takiego Kopciuszka w LM, który mimo tego, że nikt mu nie dawał większych szans po losowaniu grup, potrafił swoją postawą pięknie zaskoczyć swoich kibiców i dać im wiele radości i mnóstwo pozytywnych emocji. To trzeba Legii oddać i za to ją chwalić.

Czy jednak te 8 bramek, które Legia pozwoliła sobie wbić w środę w Dortmundzie, to jednak nie jest obciach? Dodać należy, że w dwumeczu z Borussią mówimy już o rekordowych 14 utraconych bramkach… Wątpliwy to więc powód do dumy – powie ktoś. Marna to satysfakcja strzelić jednemu z najpotężniejszych klubów w Europie aż 4 gole na jego własnym stadionie, lecz jednocześnie pozwolić sobie zaaplikować dwa razy tyle – doda ktoś inny. I nie sposób odmówić tym stwierdzeniom racji. Idąc dalej tym tropem myślenia, można odwrócić definicje wspomnianego wcześniej „anty-futbolu” i negując grę i dokonania Legii, uczynić z gry Atletico wzorcowy przykład, postawę godną naśladowania.

Czyż bowiem w ostatecznym rozrachunku nie liczy się końcowy wynik? Czy przypadkiem punkty w futbolu nie przyznaje się za zdobyte gole, nie zaś za piękną, finezyjną, zapierającą dech w piersiach grę? Czy meczu nie wygrywa ten, kto jest bardziej skuteczny i potrafi wykorzystać sytuacje, nie zaś ten, kto dłużej utrzymuje się przy piłce i misternie konstruuje jedną ofensywną akcję za drugą. Nota bene, wczoraj Bayern w Rostowie był w posiadaniu futbolówki przez jakieś 70% czasu gry. Kto oglądał to spotkanie wie, że efekty tego były marne – niemiecki gigant wrócił do Monachium z niczym, zaś komplet punktów zainkasował rosyjski słabeusz…

Wracając jednak do Atletico – to, co dla jednych jest nie do zaakceptowania i po prostu im się nie podoba w stylu gry tej drużyny, dla innych będzie czymś fenomenalnym. W czymś, co jedni nazwą „anty-futbolem”,  inni odnajdą sens i kwintesencję gry w piłkę. Co dla jednych będzie nudą i brakiem finezji, dla innych wspaniałą taktyką, którą zawodnicy realizują z żelazną konsekwencją. Co jedni nazwą brutalnością i chamstwem, inni określą mianem waleczności i poświęcenia. Oczywiście zakładam, że to wszystko mieści się w ramach przepisów i sędzia nie musi reagować na przejawy boiskowej agresji – bo wówczas należałby oczywiście nazywać rzeczy po imieniu.

A Legia? Dwugłos i potężne dyskusje na wszelkiego rodzaju portalach  i forach internetowych pokazują, że nie sposób jednoznacznie ocenić tego, co wyczyniali na dortmundzkiej murawie piłkarze Jacka Magiery. To był szalony mecz, wymykający się wszelkim schematom, jak nawet stwierdził trener gospodarzy, Thomas Tuchel,  Przebieg spotkania był w każdej fazie surrealistyczny.
I to zdanie chyba najpełniej oddaje koloryt i niepowtarzalność tego widowiska. Prawdziwy piłkarski spektakl z oryginalnym scenariuszem nie do podrobienia, na który bilety powinny kosztować co najmniej dwa razy tyle, co na zwykły mecz. Bo takie emocje, jakie zafundowali swoim kibicom bohaterowie tego spotkania, warte są każdych pieniędzy! Jak dla mnie – futbolowe crème de la crème! Mogłabym tego typu starcia oglądać już zawsze i pewnie nigdy by mi się nie znudziły. W takim futbolu można się zakochać, a tak odważnie grających Legionistów podziwiać i nawet próbować zrozumieć ich boiskowy heroizm, takie rzucanie się w ogień – ze świadomością, czym to grozi i jak boleśnie może się skończyć (...).

Cały tekst można znaleźć na stronie MFM - KLIKNIJ TUTAJ

Zapraszam serdecznie do lektury!




Gdyby ktoś miał ochotę na więcej, podaję link na stronę, gdzie zestawione są wszystkie moje teksty na portalu Mój Football Manager:
 PUBLIKACJE NA MFM - KLIKNIJ TUTAJ

W ramach ciekawostki: artykuł z największą liczbą odsłon (prawie 9 tysięcy) traktuje o roli żon/partnerek w życiu i karierze piłkarzy. Dużo fotek, ciekawych cytatów - jeśli ktoś lubi tego typu publikacje, zapraszam:
Druga polowa - na boisku i w domu, w meczu i w życiu piłkarza.


No i jeszcze chciałabym polecić bardziej poważny tekst (z lutego), dotyczący psychologicznego aspektu futbolu. Nieskromnie powiem, że warto poświęcić chwilę na jego lekturę, samo jego pisanie i zbieranie materiałów było dla mnie szalenie ciekawą przygodą.  To spora frajda móc się tego typu wiedzą dzielić. Zapraszam!
W piłce nożnej najważniejsze są... nogi? - KLIKNIJ TUTAJ

wtorek, 18 października 2016

Spisani na straty, rzuceni na pożarcie futbolowym bestiom – Legia dziś gra z Realem! Obrazki z Twittera (i nie tylko).



Czy Legioniści jednak powalczą dziś z Królewskimi, czy czeka nas zapowiadany pogrom? Jakże bym chciała, żeby wszyscy się mylili… Eksperci nie mieli racji, bukmacherzy nietrafnie typowali, dziennikarze niepotrzebnie wywoływali medialną histerię… „Strach się bać”. „Bój się Legio!” „Dzień Apokalipsy” – niech te wszystkie hasła okażą się dziś puste, błędne i nie mające pokrycia w rzeczywistości!
Bardzo bym chciała zobaczyć na jednej z najwspanialszych aren świata, walczący, odważny i ambitny polski zespół. Nie zastraszonych i nieporadnych chłopców do bicia, tylko prawdziwych Gladiatorów, 11 Walecznych Serc, którzy nie przyniosą nam wstydu, nawet jeśli przegrają…
A może… uda im się sprawić jakąś niespodziankę?
Czy to możliwe?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią: NIE!
Twitter to potwierdza, niestety…
Nie ma sensu zaklinać rzeczywistości. Nie ma co się oszukiwać i liczyć na cud. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie trzymała kciuków za polski zespół w europejskich pucharach. Nie ważne, czy to Legia, Lech, Wisła – zawsze będę kibicować naszym! I mam nadzieję, że przynajmniej część tych czarnych prognoz się nie sprawdzi…
Walcz, Legio!!!

sobota, 15 października 2016

Kac-Kadra-Gate – czyli afera, która otwiera oczy kibicom i spędza sen z powiek trenerowi Nawałce...


Chyba każdy z nas z niedowierzaniem i konsternacją patrzył na to, co prezentowali sobą na boisku nasi kadrowicze podczas ostatnich spotkań. Mając wciąż w pamięci waleczną i szalenie ambitną ekipę, która w eliminacjach do Euro (czy później, już na mistrzostwach Europy we Francji), gotowa była umierać na boisku, gryźć przysłowiową trawę, czy wypluwać płuca, mogliśmy odnieść czasem wrażenie, że ktoś podmienił nam kadrę… Tak, jakby wakacje i przerwa reprezentacyjna sprawiły, że na zgrupowaniu pojawili się już zupełnie inni gracze. Oczywiście, uwaga ta nie dotyczy wszystkich. Nie zmienia to jednak faktu, że ogólne wrażenie i całościowa ocena gry naszej kadry, nie może być dobra, nawet mimo bardzo korzystnych wyników i końcowego bilansu, który jasno stwierdza: dwa mecze i 6 punktów - na 6 możliwych do zdobycia. Zdobycz punktowa nie powinna jednak tuszować żenującego wręcz obrazu kadry, który wyłania się wraz z kolejnymi publikacjami, zwłaszcza na łamach Przeglądu Sportowego. To właśnie dziennikarze tej gazety otworzyli przysłowiową puszkę Pandory, z której, niczym ohydne robactwo,  wypełzają kolejne rewelacje, informacje, domysły i fakty, wobec których nie sposób przejść obojętnie. Każdy chce skomentować tę  sytuację, niemal każdy portal dodaje coś od siebie, próbuje przyciągnąć uwagę czytelnika na wszelkie możliwe sposoby. Powoli całe  wydarzenie zaczyna przypominać brazylijską  telenowelę… Smutne. (...)
 

czwartek, 6 października 2016

Kadra Nawałki wraca do gry – refleksje po Kazachstanie, zaduma przed Danią


WSZYSCY JESTEŚMY SELEKCJONERAMI

Właśnie mija miesiąc od falstartu reprezentacji w Kazachstanie (spotkanie odbyło się 4 września, w Astanie). Mówiąc wprost – pierwszy mecz w ramach eliminacji do mistrzostw świata w Rosji, po prostu nam nie wyszedł. Remis został odebrany w kategoriach katastrofy, niemal na równi z porażką. To był po prostu słaby występ naszej kadry, choć jego początek zapowiadał spokojną realizację planu zakładającego wywiezienie trzech punktów. Jak pamiętamy, na trenera Nawałkę posypała się lawina nieprzychylnych komentarzy, a jego drużyna znalazła się w ogniu krytyki. Czy słusznie? Czy rzeczywiście można było rozegrać to wszystko lepiej? Być może…
Któż z nas nie przyłapał się chociaż raz w życiu na tym, że w myślach rozgrywał mecze kończące się lepszym rezultatem niż te, prowadzone w rzeczywistości przez selekcjonera polskiej kadry? Kto nie znajdował wspanialszych rozwiązań taktycznych, nie dokonywał lepszych wyborów personalnych, nie reagował właściwymi zmianami w obliczu konkretnych sytuacji meczowych? Kto – pytam – nie skrytykował (choćby w myślach) ani razu decyzji trenera, który bądź co bądź, jest autorem największego od lat sukcesu reprezentacji i w sumie już chyba niewiele mu brakuje do miana mesjasza polskiej piłki… No w każdym razie tak jest postrzegany – jak ktoś, kto wreszcie po latach oczekiwań, po ponad trzech dekadach braku sukcesów (nie licząc srebrnego medalu młodzieżówki na Olimpiadzie w 1992 r.), przyjdzie i wybawi polski futbol z marazmu i bezradności. W dużej mierze już mu się to udało i za to mu chwała i cześć. Jak również szacunek za to, że zawsze konsekwentnie robił swoje, nie przejmując się zbytnio krytyką,  ani też nie reagując na sugestie płynące szerokim strumieniem od wszelkiej maści fachowców i pseudo znawców futbolu. Tak jakby działał w myśl zasady : psy szczekają, karawana jedzie dalej. Nie ukrywam, że zawsze podobała mi się taka postawa, imponowało mi niewzruszone i konsekwentne realizowanie przez Adama Nawałkę wcześniejszych założeń. Ufałam bez zastrzeżeń jego decyzjom i nigdy nie kwestionowałam jego wyborów.
Czy jednak po zremisowanym meczu z Kazachstanem, nic się w tej kwestii u mnie nie zmieniło?
Zawsze starałam się być daleka od myślenia, że trener może się mylić, że postępuje zbyt zachowawczo, że nie reaguje właściwie na zmieniającą się dynamicznie sytuację na boisku, że nie pomaga drużynie. Zamiast tego, biernie czeka na rozwój wydarzeń, licząc, że mecz zakończy się dla nas szczęśliwie… A przecież nie od dziś wiadomo, że czasem nawet szczęściu trzeba pomóc… Zatem – czy po rozczarowującej drugiej połowie naszej kadry z reprezentacją Kazachstanu, nagle zwątpiłam w trenera, któremu od początku mocno kibicuję i z uwagą śledzę każdy jego krok, każde posunięcie związane z pracą w kadrze?  Czy oznacza to, że przestałam wierzyć w kogoś, kogo decyzje do tej pory „kupowałam w ciemno”, uznając, że to są optymalne rozwiązania - najwłaściwsze i poparte konkretnymi, przemyślanymi argumentami? Otóż nie. W żadnym wypadku nie zwątpiłam! Choć muszę przyznać, że w pewnym momencie, wiara moja została nieco zachwiana. Oczywiście bez przesady – żadne tam mocne tąpnięcie, ot delikatne drgania, kilka drobnych wątpliwości, które przytrafić się mogą chyba każdemu od czasu do czasu. Każdy ma do nich prawo przecież... Tak, jak trener Nawałka ma prawo do swoich autorskich pomysłów i decyzji w trakcie trwania meczu, za które bierze odpowiedzialność i ewentualnie ponosi konsekwencje. My nie zawsze musimy się z nimi zgadzać, możemy też „proponować” własne, oczywiście lepsze i bardziej efektywne rozwiązania. Rzecz jasna przychodzi nam to z dużą łatwością, bo przecież nikt nas z tego nie rozlicza… Nasza wirtualna selekcja jest o tyle genialna, co i przezabawna. Dlaczego? Ponieważ kompletnie pozbawiona jest sensu – jak coś, czego nie da się zweryfikować, sprawdzić w praktyce. Tak jak nie da się odpowiedzieć na klasyczne: „co by było, gdyby?” Można stawiać tysiące hipotez, gdybać sobie do woli, żyć w przekonaniu, że ta ja wiem lepiej – tylko co z tego? I tak nigdy nie dowiemy się, czy racja rzeczywiście leżałaby po naszej stronie, gdyby udało się urzeczywistnić nasze wybory taktyczne na dane spotkanie…
Ja wiem, że ten kraj zamieszkuje około 38 milionów ludzi, z  czego przynajmniej połowa ma predyspozycje do tego, by prowadzić kadrę piłki nożnej – w swoim mniemaniu oczywiście. Zdaję sobie sprawę, że sukces ma wielu ojców,  a porażka (zwana w naszym przypadku remisem), jest sierotą i że nie powinno się kopać leżącego. Choć oczywiście miesiąc temu, bazując na kiepskich nastrojach pomeczowych, krytykować było szalenie łatwo. Dziś, gdy emocje już opadły, wszyscy staramy się patrzeć na to wszystko z zupełnie innej, bardziej optymistycznej perspektywy.
Ja również widzę dziś wszystko w nieco innym świetle, niż miesiąc temu. Wracając jednak do moich wcześniejszych wątpliwości i nieśmiałych prób wcielenia się w rolę selekcjonera, nie potrafię się powstrzymać przed wypowiedzeniem na głos pytania, które gdzieś tam kołacze mi się z tyłu głowy: czy ten mecz naprawdę musieliśmy zremisować? Czy ten wynik, to rzeczywista zasługa szalenie ambitnych i zadziornych Kazachów, czy może raczej, podarowany im przez polskich zawodników i ich trenera, prezent…?
(...)
Cały tekst, a w nim m.in. o mylącym się Miliku, zimnym prysznicu w gorącym Kazachstanie i o tym, że teraz musi być już tylko lepiej, przeczytać możecie na portalu MFM - KLIKNIJ TUTAJ

wtorek, 27 września 2016

Nowy sztab, nowe rozdanie czyli drugie podejście Legii do LM


W sobotę, 24 września, na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej, nastąpiło oficjalne zaprezentowanie nowego szkoleniowca Wojskowych. Został nim - zgodnie z przewidywaniami i oczekiwaniami - Jacek Magiera, który do tej pory  z powodzeniem prowadził 1-ligowe Zagłębie Sosnowiec.
Nowa Legia z nowym sztabem trenerskim zaczyna pisać nowy rozdział swojej historii. Jacek Magiera swoją przygodę z Legią w roli jej pierwszego trenera, rozpocznie z wysokiego C – bo w Lizbonie, w drugim meczu fazy grupowej LM. Już dziś, o 20.45 Legia zmierzy się ze Stortingiem, a na ławce trenerskiej obok Magiery, usiądzie (jako jego asystent) Aleksandar Vuković.
Naprawdę mocne wejście, debiut ekstremalnie prestiżowy, emocjonujący, prawdziwe wyzwanie! Wydaje się jednak, że dla tych dwóch Legionistów, tak otwarcie i stanowczo deklarujących swoje przywiązanie do klubu, nie ma rzeczy niemożliwych i takich, które by ich mogły zniechęcić, czy przerazić.
(...)
 

środa, 21 września 2016

Legia Warszawa – bałagan i seria znaków zapytania…


PO HASIM - ZGLISZCZA I FERMENT
Od samego początku przy Łazienkowskiej 3, Besnik Hasi nie miał dobrej prasy, zbyt wielu zwolenników i jakoś szczególnie nie dawał się lubić. Ale dopiero teraz, po tym jak pociągnął Legię na dolne rejony tabeli, po żenującym występie jego podopiecznych w pierwszym starciu fazy grupowej LM, po tym jak skompromitował się niemal w każdym wywiadzie i konferencji - na głowę byłego już szkoleniowca Legii, wylewane są kolejne wiadra pomyj, a krytyka i nieprzychylne opinie o nim, płyną wciąż szerokim i rwącym strumieniem.
Albański najemnik, dla którego liczyły się tylko pieniądze (choć ten akurat zarzut z klasą odparł sam zainteresowany, rezygnując z połowy gwarantowanej sumy, którą miał otrzymać w przypadku zerwania kontraktu). Toksyczna osobowość, konfliktowy charakter – takie opinie najczęściej można usłyszeć o byłym już szkoleniowcu Legionistów. Poza tym, w żaden sposób nie związany ani z Legią, ani z Polską. Taki typowy, biznesowy „deal” – kalkulacja i zimne wyrachowanie, żadnych sentymentów. W sumie – całkiem uczciwy układ. Gdybyż jeszcze przyniosło to pożądane efekty, gdybyż ten układ się sprawdził! Niestety, dość, że Hasi w roli trenera Wojskowych wypadł beznadziejnie, a statystyki są dla niego wręcz miażdżące, to dodatkowo jeszcze pozostawił po sobie zgliszcza na boisku i ferment w szatni. Nie tylko nie stworzył nowej, lepszej drużyny (wkomponowując nowo pozyskanych zawodników), ale także udało mu się zniszczyć aż do fundamentów to, co pozostawił po sobie Stanisław Czerczesow.
Szatnia Legii jest zlepkiem piłkarzy, którzy nie są ze sobą w żaden sposób zgrani, to nie są ludzie, którzy stanowią monolit, prawdziwą drużynę. Nie ma mowy o jakiejś znaczącej integracji, na boisku nie czuć przysłowiowej chemii między piłkarzami. Zamiast zrozumienia – dezorientacja, zamiast planu i pomysłu – chaos, zamiast radości gry – frustracja i bezradność… Legijny krajobraz po Hasim, wygląda wręcz beznadziejnie. Totalna destrukcja, bałagan, zgliszcza i ferment. Niełatwo będzie coś takiego posprzątać. Na horyzoncie widać już jednak dwóch chętnych…
 
LEGIA ZAPISANA W KODZIE DNA, MIŁOŚĆ DO NIEJ – WYRYTA W SERCU
Na tle znienawidzonego przez kibiców i wyszydzanego na każdym kroku Albańczyka,  jego potencjalni następcy jawią nam się niczym para świetlistych aniołów, śpieszących Legii na ratunek. Czarny charakter, kontra bohaterowie bez skazy, w dodatku mający miłość i przywiązanie do klubu zapisane w DNA i w sercu. Aleksandar Vuković i Jacek Magiera, to ludzie związani z Legią, współpracujący z nią na przestrzeni wielu lat, wiążący ze stołecznym klubem swoją przyszłość. Znani przez zarząd, lubiani przez kibiców, szanowani przez piłkarzy. Zresztą sami jeszcze niedawno w tej roli występowali – broniąc barw Legii na boisku.
Mają więc świadomość  tego, jakie w Warszawie są warunki, oczekiwania, generalnie mają świetny przegląd sytuacji i rozeznanie, jakiego nie miał ich poprzednik. W większości przypadków odpada także bariera językowa, czy nieznajomość z zawodnikami. Wydaje się, że pomimo bardzo napiętej sytuacji i stresujących okoliczności, nowi trenerzy powinni dość szybko i płynnie wpasować się w nową rolę i tym samym doprowadzić do poprawy sytuacji. Bo że takowa poprawa nastąpi, wątpliwości dziś chyba nie ma nikt. Wszak gorzej już chyba być nie może…
Pytanie tylko, czy plan naprawczy okaże się wystarczająco skuteczny i czy uda się go w stu procentach zrealizować – a przynajmniej na tyle, aby usatysfakcjonować tych wszystkich, którzy pokładają w nim ogromne nadzieje? Może to być trudne. Dlaczego? Ponieważ w Warszawie oczekiwania są zbyt wielkie, a cierpliwość zbyt mała… Mam wrażenie, że zdruzgotani kibice oczekują cudu, jakiegoś magicznego dotknięcia czarodziejską różdżką, a zdesperowani właściciele Legii – czegoś w rodzaju antidotum na zatrutą przez Hasiego atmosferę w drużynie i wokół niej… (...)
 
Cały artykuł możecie przeczytać na MFM - KLIKNIJ

wtorek, 13 września 2016

Liga Mistrzów – rozgrywki fazy grupowej czas zacząć!


FAZA  GRUPOWA – TO, CO TYGRYSY FUTBOLU LUBIĄ NAJBRDZIEJ!

To już jutro, wreszcie rozpoczyna się na całego piłkarska jesień! Trudno byłoby zakwestionować fakt, że prawdziwe futbolowe emocje i gra na wysokim, światowym poziomie, zaczynają się dopiero teraz – właśnie we wrześniu, wraz z pierwszym gwizdkiem meczów fazy grupowej. A może jednak ciut wcześniej? Nie mam na myśli eliminacji (choć i te dla niektórych mogą być pełne wrażeń). Chodzi mi o ten specyficzny moment  przed każdym meczem LM, który sprawia, że niekiedy przechodzą mnie dreszcze…  Zanim sędzia da znak, by rozpocząć spotkanie, a piłkarze zaczną wymieniać między sobą futbolówkę, musi wybrzmieć hymn Ligi Mistrzów, którego refren śpiewany jest w trzech oficjalnych językach UEFA - niemieckim, francuskim i angielskim:

Die Meister

Mistrzowie

Die Besten

Najlepsi

Les Grandes Équipes

Największe zespoły

The Champions

Mistrzowie

 

Klasyka, piękno, dostojeństwo i elegancja wykonania. Po prostu cudowna muzyka, balsam dla futbolowej duszy, która zostaje wprowadzona w podniosły nastrój w oczekiwaniu na wielkie widowisko. I chodź ta piękna melodia nie zawsze jest zapowiedzią rzeczy wielkich, które powinny dziać się na boisku przez 90 minut, to jednak usłyszeć hymn Ligi Mistrzów na polskiej ziemi – bezcenne!

8 grup, 32 zespoły reprezentujące 17 europejskich krajów, w tym nasz polski „rodzynek” – Legia Warszawa. Najwięcej klubów reprezentuje Anglię, Hiszpanię i Niemcy (po cztery). Po trzech przedstawicieli mają: Francja i Portugalia, zaś po dwóch: Włochy i Rosja. Pozostałe 10 krajów reprezentowanych jest przez jeden klub.




LEGIA WARSZAWA WKRACZA NA EUROPEJSKIE  SALONY
 
Najniżej notowana drużyna w grupie F, skazywana na serię porażek, po tym, jak w bardzo słabym stylu, zaprezentowała się w eliminacjach. Dodajmy – z rywalami nie z najwyższej półki. Legia, której zarzuca się, że swój awans nie wywalczyła, ale przede wszystkim fartownie wylosowała… I nawet mimo tego korzystnego losowania rywala w IV rundzie eliminacyjnej, Wojskowi straszliwie męczyli się z irlandzkim Dundalk - pamiętamy to niestety doskonale.
Legia mająca problemy w ligowych rozgrywkach, przegrywająca kolejne mecze, gubiąca punkty, pikująca w dół tabeli, nie mogąca złapać rytmu. I ta Legia ma po dwudziestu latach reprezentować nasz kraj w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach piłkarskich…
(...)
 
Cały tekst, a w nim m.in. o tym, jak Legia Warszawa wkracza na europejskie salony, finansach związanych z uczestnictwem w tych elitarnych rozgrywkach, można przeczytać TUTAJ - KLIKNIJ

czwartek, 1 września 2016

Gorący finisz wakacji i transferowy DEADLINE DAY – obrazki z Twittera



Gdyby ktoś przypadkiem przespał kilka ostatnich sierpniowych dni, bądź wyłączył na ten czas Internet, TV, czy telefon, to dziś ciężko by mu było odnaleźć się w futbolowej rzeczywistości… Całkiem nowej rzeczywistości - po transferowym liftingu i roszadach na trenerskich stołkach.

Oczywiście przedstawię tylko te – moim zdaniem – najciekawsze wydarzenia, które miały miejsce w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin i które wywołały niemałe poruszenie w polskim środowisku piłkarskim (...)

O tym, jak ostatnie godziny na finiszu okienka transferowego obrazował Twitter plus mój komentarz do tych wydarzeń - całość można przeczytać TUTAJ

wtorek, 23 sierpnia 2016

Co z tą Legią?


Dzieje się. Przy Łazienkowskiej 3 temperatura wydarzeń bliska wrzeniu, zaś emocje sięgają zenitu. I wcale nie tylko dlatego, że dziś Wojskowi stoczą najważniejszą od dwóch dekad batalię. Najważniejszą nie tylko w swej klubowej historii - ranga meczu z irlandzkim zespołem sięga znacznie dalej, jest sprawą całej piłkarskiej Polski. To oczywiście główny powód, ale w tle przygotowań do kluczowego starcia z Dundalk, dzieją się rzeczy niespotykane dotąd zbyt często w naszym kraju. Mianowicie trener obdarzony zostaje przez klubowe władze olbrzymim kredytem zaufania, ma wolną rękę w kwestii doboru kadry i prowadzenia jej twardą ręką. Besnik Hasi (chyba jak żaden inny szkoleniowiec w kraju nad Wisłą) dostał dokładnie to, czego chciał i zrobił tak, jak uznał za stosowne. Transfery – zgodnie z życzeniem Albańczyka. Wietrzenie szatni – proszę bardzo.

Cały artykuł o sytuacji w stołecznym klubie, w świetle gorących wydarzeń ostatnich dni - na stronie MFM - KLIKNIJ TUTAJ

wtorek, 16 sierpnia 2016

Sprzężenie zwrotne - czyli gra w klubie a występy reprezentacyjne



Jak sukcesy klubowe kadrowiczów przekładają się na ich grę w reprezentacji Polski? Jak dobra postawa kadry i jej osiągnięcia wpływają na to, co reprezentują sobą piłkarze na ligowych boiskach?

Odpowiedź wydaje się być oczywista. Obustronna zależność jest w tym przypadku tak ewidentna i łatwo zauważalna, że nawet futbolowy laik jest w stanie ją dostrzec. Klasyczne sprzężenie zwrotne.

Jeśli jakiś zawodnik odgrywa w swoim klubie pierwszoplanową rolę, a dodatkowo ten klub cieszy się dużą estyma na futbolowej arenie, odnosząc tam sukcesy, to bez wątpienia musi znaleźć to przełożenie na kadrę. Bo taki piłkarz przyjeżdżając na zgrupowanie, prócz podręcznej torby z rzeczami osobistymi, przywozi ze sobą bezcenny bagaż doświadczeń, ogranie i przekonanie, że jest w stanie wygrać z każdym. Spowity jest niewidoczną, ale za to łatwo wyczuwalną, „magiczną” otoczką pewności siebie i poczucia własnej wartości – co wzbudza w przeciwniku respekt. Jego partnerzy zaś mają pewność, że na kogoś takiego można na boisku liczyć i nie boją się mu zaufać. To ważne. Oczywiście nie należy tego mylić z butą i przerośniętym ego – bo to  raczej nic dobrego nie przynosi… Taki piłkarz  broniący na co dzień barw jakiegoś słynnego i potężnego klubu, nie będzie bał się starcia z najsilniejszym nawet przeciwnikiem, bo wie, że nawet mistrzowie świata, to tylko ludzie – mają swoje mocne strony, ale także słabości i mankamenty. Są do ogrania po prostu. A wie to dlatego, że obcuje z nimi na co dzień, albo przynajmniej gra przeciwko nim co jakiś czas. Nie tak jak we wcześniejszych latach bywało – że oglądał swoich idoli tylko na ekranie telewizora...

Tak więc wpływ tego, co w klubie na kadrę, wydaje się nie do podważenia. A jak to działa w drugą stronę? Myślę, że bardzo podobnie. Podbudowani sukcesem kadrowicze, wracają do klubowych kolegów już bez kompleksów i poczucia niższości. Na powitanie nie serwuje im się złośliwych żartów i kpiących uwag. Zamiast tego jest podziw, szacunek, czasem zazdrość. Dodatkowo ich agentom rozdzwaniają się telefony – co nie rzadko skutkuje przeprowadzką, a przynajmniej podpisaniem bardziej lukratywnego kontraktu. Powinno też (teoretycznie) poskutkować wejściem na wyższy poziom sportowy i poprawą jakości gry. Wyższe jest morale zawodnika, ale także w jakimś stopniu te pozytywne odczucia spływają na resztę zespołu, udzielają się tym, z którymi ten przebywa na boisku.

Korelacja pomiędzy reprezentacyjnym a klubowymi występami naszych piłkarzy, wydaje się być silna i w ostatnim czasie mamy do czynienia w zasadzie tylko z pozytywnymi jej przykładami. Silne i bogate kluby, to prestiż i walka o najwyższe trofea. Zawodnik grający w takim renomowanym klubie, to solidne ogniwo kadry, bezcenny element w reprezentacyjnej układance każdego selekcjonera. Na ogół drużyna narodowa jest tak mocna, jak mocne są kluby, w których grają jej czołowi zawodnicy (grają, nie zaś „grzeją ławę”). Jeśli kadra zaczyna odnosić sukcesy, cześć splendoru z tym związanego, spływa również na kluby, z których wywodzą się poszczególni gracze. Do tego dochodzi też nabywanie boiskowego doświadczenia, większej pewności siebie. Korzyści te da się też określić w bardziej wymierny sposób – a przejawia się to na przykład w sumach, jakie można uzyskać za zawodnika, który dobrze zaprezentował się w reprezentacji na jakimś turnieju. I jeśli taki piłkarz trafi do lepszego klubu, to skorzystają na tym wszyscy zainteresowani. Stary klub – bo na tym zarobi, nowy – bo zyska wartościowego gracza. Sam zawodnik oprócz większych zarobków, ma szansę jeszcze bardziej się rozwinąć, dzięki czemu selekcjoner i kadra będą mieć z niego większy pożytek. Na samym końcu zyskujemy my, kibice i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Kółko się zamyka, sieć wzajemnych powiązań i zależności prowadzi do „happy endu”, wszyscy są szczęśliwi i usatysfakcjonowani.  Pod warunkiem, że mamy do czynienia z optymistycznym wariantem futbolowego sprzężenia zwrotnego… Jak dotychczas wszystko na to wskazuje, że w przypadku polskiej reprezentacji i jej czołowych zawodników, tak właśnie jest. Oby więc ten stan trwał jak na dłużej!
 




Cały artykuł, a w nim m.in. o ostatnich transferach i tym, gdzie swój początek ma to, co najlepsze w naszej reprezentacji:
"Sprzężenie zwrotne - czyli gra w klubie  a występy reprezentacyjne" - KLIKNIJ TUTAJ



niedziela, 31 lipca 2016


Albańczyk Besnik Hasi – nowy szkoleniowiec Legii Warszawa, który na tym stanowisku zastąpił Stanisława Czerczesowa. Były piłkarz i trener Anderlechtu Bruksela, dawny kolega z boiska Michała Żewłakowa, dyrektora sportowego stołecznego klubu. To nie jest wielkie nazwisko w futbolowym świecie, nawet przy doświadczeniu i dokonaniach poprzednika (zarówno tych piłkarskich jak i trenerskich), wypada raczej blado (...)
Hasi – człowiek, który podjął się zadania zbudowania drużyny na miarę aspiracji działaczy i ambicji kibiców z Łazienkowskiej 3. Podobno idealnie pasujący do długofalowej koncepcji rozwoju klubu – w przeciwieństwie do Czerczesowa, który był tylko na chwilę i po wykonaniu planu (mistrzostwo i puchar Polski) na ten jubileuszowy dla Legii rok, spakował walizki i wrócił do Rosji.
Wszystkie światła na Hasiego, każdy jego krok, słowo, grymas twarzy, każda decyzja,  są bacznie obserwowane i szeroko komentowane. Oczekiwania. Presja czasu. Pechowe kontuzje. Braki kadrowe. Jednym słowem, Albańczyk nie ma łatwego startu, można powiedzieć, że od samego początku ma pod górkę – brak przekonujących zwycięstw, późne dołączenie do składu kadrowiczów (Pazdan, Jodłowiec, Nikolić, Duda), poważna kontuzja najlepszego zawodnika (Guilerme), wytransferowanie piłkarza, którego  bardzo cenił (Duda). W dodatku znaczących i spektakularnych wzmocnień brak… (...)


Cały tekst, którego bohaterem jest nowy szkoleniowiec Legii Warszawia na stronie MFM:

Besnik Hasi w Legii Warszawa - niemiłe dobrego początki? - LINK

Zapraszam do lektury!
Nikita

środa, 20 lipca 2016

Piotr Stokowiec i Zagłębie Lubin - układ idealny!

Jutro dzień prawdy Zagłębia - starcie z Partizanem Belgrad. Ja jednak, bez względu na jego wynik, już dziś jestem pod wrażeniem tego, co dzieje się w Lubinie! A moim zdaniem, dzieje się dużo dobrego i wszystko zmierza we właściwym kierunku. Trener Stokowiec wykonuje tam naprawdę dobrą robotę i wydaje się być właściwą osobą na właściwym miejscu - idealnie dopasowaną do lubińskiego klubu. Układ doskonały niemalże!
 
Zapraszam do lektury mojego najnowsze artykułu na stronie MFM:
 

wtorek, 14 czerwca 2016

MOJE TEKSTY NA MFM - linki


Drodzy Czytelnicy mojego bloga!

Winna Wam jestem wyjaśnienie i w sumie przeprosiny w związku z tym, że blogowe wpisy, które kiedyś pojawiały się z dość dużą regularnością, w ostatnim czasie należą do rzadkości. Przyznaję, zaniedbałam mojego bloga, a w sumie to zostawiłam go bez żadnego wyjaśnienia...
Spieszę jednak oznajmić Wam, że co prawda tutaj mało ostatnio publikuję, ale nie zarzuciłam pisania o piłce!
Wciąż jestem wierna mojej pasji i nadal możliwość dzielenia się z czytelnikami moimi przemyśleniami i spostrzeżeniami, sprawia mi ogromną radość i satysfakcję. Zwłaszcza gdy widzę, jak wiele osób zainteresowanych jest lekturą moich tekstów.
 
A zatem do rzeczy, żeby niepotrzebnie nie przedłużać - jakiś czas temu podjęłam współpracę z portalem Mój Football Manager i teraz tam głównie się udzielam. Jest to strona poświęcona serii gier Football Manager, zawiera też informacje i artykuły ze świata piłki nożnej.
 
Jeśli ktoś  chciałby bliżej zapoznać się zarówno z działalnością tego portalu, jak i opublikowanymi tam przeze mnie tekstami - zapraszam serdecznie!

Oto linki, pod którymi możecie znaleźć moje dotychczasowe publikacje na MFM:


Euro 2016 na starcie - czyli pierwsze koty za... bramki (11.06.2016) - LINK


Wybór trenera Nawałki - mój wybór! (31.05.2016) - LINK


Arytmia rozdartego (czasem) serca kibica – emocjonalne podsumowanie ostatnich futbolowych wydarzeń (21-05-2016) - LINK 
 
Rozgrywki Pucharu Polski w nowej odsłonie, ze starymi problemami. (07-05-2016) -LINK
 
Rok Legii bez Radovicia – takie tam babskie dywagacje…      (23-04-2016 ) -LINK
 
Bayern Monachium – dlaczego właśnie temu klubowi kibicuję najmocniej? (02-04-2016) -LINK
 
Trener Adam Nawałka i jego drużyna – czyli nasze nadzieje na niezapomniane Euro! (26-03-2016) - LINK
 
Druga połowa‭ ‬– na boisku i w domu,‭ ‬w meczu i w życiu piłkarza. (12-03-2016) -LINK
 
W piłce nożnej najważniejsze są... nogi? (27-02-2016) -LINK
 
Ekstraklasa się zbroi - kto okaże się Królem Polowania?
(12-02-2016) - LINK 

 Futbolowy rok 2016 – z kobiecego punktu widzenia… (06-02-2016)
- LINK


czwartek, 5 maja 2016

POTĘGA BAYERNU - POLEMIKA Z MOIM BUNDESLIGOWYM GURU

Bayern Monachium po raz trzeci z rzędu odpadł z rywalizacji o puchar Ligi Mistrzów na samym finiszu, tuż przed metą... Podobnie jak wcześniej przytrafiło się to Borussi Dortmund, w której składzie grało wówczas aż trzech Polaków, w tym nasz najlepszy snajper. Jakby nad naszymi rodakami wisiało jakieś fatum. Ciągle blisko i ciągle czegoś musi zabraknąć do szczęśliwego zakończenia tej futbolowej baśni...
 
Nie mam humoru do dziś i uważam, że to strasznie niesprawiedliwe, że Robert Lewandowski po raz kolejny z rzędu będzie musiał obejść się smakiem - mimo, że wcale nie jest gorszym napastnikiem/zawodnikiem, niż ci, którym dane było (i to nie raz) wznosić ten cholerny puchar...
Jest od większości z nich o niebo lepszy - tylko co z tego? Skoro trafił do TAKIEJ ligi i na TAKIEGO trenera...
 
Jestem właśnie na gorąco po lekturze artykułu Michała Treli, pt. "Potwierdzona potęga Bayernu Monachium i Josepa Guardioli". Jak zwykle, świetny tekst, polecam, można go przeczytać tutaj.
Mój dzisiejszy wpis będzie właściwie odniesieniem do tego, co mogłam przeczytać w powyższym artykule. A zatem...
 
Panie Michale!
W tym momencie uświadomiłam sobie, że tym artykułem (z którym oczywiście się zgadzam i mogłabym się bez zastrzeżeń pod nim podpisać), Pan z kolei podpisał wyrok na Guardiolę i jednocześnie na... umiłowaną przez siebie Bundesligę!
No tak, wiem - dziwna retoryka. Brzmi nieco niedorzecznie. Skoro się zgadzam i podpisuję, a artykuł miał być przecież obroną Guardioli...
Do czego więc zmierzam?
Już wyjaśniam, na czym polega paradoks tej całej sytuacji. To wszystko prawda - to co Pan pisze o Guardiioli i tym, że prowadzony przez niego Bayern nie musiał zbytnio się wysilać, by w tej lidze brylować, bić kolejne rekordy i odstawać od reszty stawki przez cały sezon praktycznie. Jakby był z innej bajki...
To dawało złudne poczucie wielkości, usypiało czujność, zabijało sportową agresję (tę taką pozytywną) i głód zwycięstw...
Ale przecież skoro nie było takiej potrzeby, by korzystać z całej mocy ("ukrytej mocy"), to trener tego nie robił...
(w tym momencie, chcących rozszyfrować hasło "ukryta moc", odsyłam tutaj).
 
Taka liga - w której potentatowi wystarcza minimalizm. No może nie zawsze, czasem trafia się przecież wymagający przeciwnik. Ale wtedy można sobie łatwo z nim poradzić, mając budżet niczym z kosmosu... Wystarczy na przykład podkupić ich kluczowego zawodnika (a najlepiej dwóch), choćby tylko po to, by jego rola ograniczać się miała do ławkowego stróża... Czy istnieje lepszy sposób na to, by zneutralizować wroga - osłabiając go fizycznie (kadrowo)i upokarzając psychicznie? Sytuację z Goetze nazwać policzkiem zadanym Borussi, to eufemizm wszak... Czy w tej sytuacji, dziwić może to, co się stało potem z drużyną Kloppa i nim samym? Każdy by stracił poczucie sensu i ochotę do pracy.
Ale wracając do tematu...
Skoro nie trzeba było pokazywać całego potencjału, to zawodnicy OCZYWIŚCIE woleli to wspomniane  truchtanie (zamiast przysłowiowego gryzienia trawy), rozkoszowanie się świadomością posiadania piłki przez 70% czasu gry, preferowanie takiej taktyki, która pozwala odnieść zwycięstwo najmniejszym nakładem sił...
Na zdrowy rozum, na logikę - to większość z nas postąpiłaby podobnie w przeciętnych życiowych sytuacjach. Z lenistwa, ze zblazowania, z wyrachowania...
Dlatego tak po ludzku rozumiem i usprawiedliwiam zarówno Guardiolę jak i piłkarzy Bayernu.
W tak specyficznej, tak wyraźnie zdominowanej przez jeden klub lidze (w której na ogół toczy się pasjonująca walka co najwyżej o wicemistrzostwo, ewentualnie o Puchary), przecież nie ma potrzeby i sensu postępować inaczej...  
Prawda?
 
Konkluzja?
 
Nadal twierdzę, że Bayern ma moc, ogromny potencjał, którego nie wykorzystywał w pełni przez ostatnie miesiące, lata nawet. A tym samym - zgadzam się z Panem w całej rozciągłości, jak to się zwykło mawiać. Ma też wszelkie atuty, aby wygrywać nie tylko krajowe zawody, ale także tryumfować w LM. Ma świetnego trenera i absolutnie ponadprzeciętnych piłkarzy. To, czego zabrakło moim zdaniem, to spotkania, które podnosiłyby piłkarzom poziom adrenaliny, zmuszały do maksymalnego wysiłku, wykształciły umiejętność dawania z siebie wszystkiego W KAŻDYM MECZU.
Bayern w trakcie sezonu NIE MUSIAŁ tego robić.
W związku z tym, Bayern NIE MÓGŁ wygrać LM.
Bo ten zryw, to wskoczenie na wyższy (europejski, ponad niemiecki) poziom, nastąpił zbyt późno...
A to powinien być wykształcony nawyk, codzienność, automatyzm działania i naturalny rytm gry zespołu. Nie zaś jednorazowa akcja.
Oczywiście, możemy mówić, że zabrakło szczęścia... Jasne, to także. Ale przede wszystkim, Bayernowi zabrakło tego, co funduje swoim uczestnikom La Liga chociażby - trzech, czterech równorzędnych niemalże drużyn, pomiędzy którymi toczą się zażarte boje przez cały sezon. Dzięki czemu wynik zawsze jest niewiadomą, a o tytuł mistrzowski walka toczy się często do samego końca. W Hiszpanii nikt we wrześniu nie zaryzykuję stwierdzenia, że na 95% wygra Real, Barcelona, Atletico, czy może Sewilla... W Niemczech obstawiać Bayern można nawet przed rozpoczęciem sezonu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, że pomyłki raczej nie będzie...
Ot i cały sekret i odpowiedź na pytanie: jaką tak naprawdę wartość ma ta potęga Bayernu, gdy zderza się z którąś z wymienionych wcześniej drużyn...
 
Trzy lata Guardioli w Monachium, trzy podejścia do LM, trzy porażki i trzy hiszpańskie zmory jak z najgorszych futbolowych koszmarów. 
Real, Barcelona, Atletico.
 
Dziś po raz pierwszy chyba zaczynam żałować, że Lewandowski jednak nie zmienił Bundesligi na bardziej wymagającą ligę...
Z całym szacunkiem do tej niemieckiej - która go ukształtowała i zrobiła z niego profesjonalistę pełną gębą. Ale tutaj osiągnął już pewien pułap, wyżej nie podskoczy. A coś mi mówi, że to go nie zadawala - a czas płynie...
Ta sama refleksja tyczy się osoby trenera. Niczego nie ujmując Guardioli, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam pałęta się pytanie, co by było gdyby Bayern zarządzany był ręką trenera, który nie tylko potrafi w odpowiednim czasie właściwie zmotywować i ustawić zespół, ale też jest w stanie wyciągnąć wnioski z poprzednich lat i wcześniejszych niedopatrzeń. Moim zdaniem Hiszpan wykonał w Monachium kawał dobrej roboty, ale mając takie możliwości i taki bagaż doświadczeń, mógł zrobić znacznie więcej w kwestii przygotowania drużyny do występów z LM. Takie jest moje zdanie. Nie potępiam go, ale też pomników stawiać mu nie zamierzam... Rozczarował mnie Guardiola i zawiódł. Choć zapewne, w swoim mniemaniu, zrobił wszystko, co mógł...

No nic, zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Może, gdy opadną emocje, zmienię zdanie i bardziej przychylnym okiem znowu zacznę spoglądać na klub z Bawarii i ligę naszych zachodnich sąsiadów. Póki co, jestem straszliwie, bezgranicznie rozczarowana i rozgoryczona!!! Brzmi banalnie, ale nie znam bardziej adekwatnych określeń, które pasowałyby do aktualnego stanu mojego ducha i jednocześnie mieściłyby się w ramach w miarę przyzwoitego (czyli pozbawionego wulgaryzmów) sposobu wyrażania się...
Nie takiej wiosny życzyłam Robertowi Lewandowskiemu, on sam także nie na taka wiosnę czekał zapewne. Dobrze, że przynajmniej wciąż wierzy i nie zamierza się poddawać.
Na koniec jego wczorajszy wpis z Twittera, dzień po meczu z Atletico:
 
"We were fighting for our dreams! We failed. I still believe and I hope that one day the faith will lead me to the victory in the #UCL".
 
Prawdziwy walczak, twardziel, konsekwentnie podążający obranym przez siebie szlakiem...
I jak mu tu nie kibicować?
Powodzenia, Panie Robercie, niech to marzenie o LM w końcu kiedyś się spełni!!!