Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 3 września 2017

Kilka refleksji po porażce z Danią


 
 
PO PIERWSZE – PRZYCZYNY…
Nie ma jednej przyczyny tej spektakularnej porażki, nie można też wskazać jednego "kozła ofiarnego" i  z niezdrowym podnieceniem pastwić się nad nim...
Na to, że przegraliśmy, składa się wiele elementów i faktów - słaba forma większości zawodników, zbieżność w czasie z, bardzo nerwową dla niektórych, końcówką okienka transferowego, problemy zdrowotne niektórych piłkarzy, złe wejście w mecz, być może niewłaściwa taktyka, być może nietrafne zmiany, itp.,itd.
Można by tak pewnie jeszcze długo wymieniać i snuć niekończące się dywagacje...
Być może słabszy dzień naszych  i jednocześnie najlepszy Duńczyków, których determinacja, waleczność i konsekwentne realizowanie założeń taktycznych trenera, przyniosło piękny (dla nich) efekt...
Czasem po prostu tak jest - gdy jednym nic nie wychodzi, jak to się mówi: „nie idzie”, a inni wręcz wprawiają w osłupienie skutecznością... Dziś Duńczycy są w niebie i już rezerwują sobie w Rosji hotele, ich media pieją z zachwytu. A ja mówię: spokojnie, to tylko jeden mecz eliminacji, one jeszcze się nie skończyły. I póki co, to wciąż Polska lideruje grupie!
 
PO DRUGIE – PORAŻKA TO NIE ZAWSZE DRAMAT…
Jeśli ktoś liczył, że kadra, która tyle razy pozytywnie nas zaskakiwała, już nigdy nie da nam powodów do smutku i zmartwień, no to... się przeliczył. Albo żyje w oderwaniu od rzeczywistości i zasad/praw sportowej rywalizacji. A są one bardzo proste; żeby ktoś mógł wygrać, ktoś inny musi przegrać... Wygrywać chce każdy. Ale nie zawsze to musi być faworyt. Gdyby tak było, zakłady bukmacherskie nie miałyby racji bytu ;)
A tak poważnie - taki mecz musiał kiedyś przyjść. Ktoś powie: porażka ok., ale czemu tak bolesna, po tak beznadziejnej, wręcz beznamiętnej grze? Grze, podczas której nie uświadczyliśmy nawet jednej stuprocentowej sytuacji bramkowej, mało tego – ciężko było doszukać się jakichkolwiek strzałów na bramkę rywala…??? Atak nie istniał, środek pola ział pustką, a obrona zagubiona jak nigdy. Jakby naszym Orłom ktoś odciął prąd, albo przynajmniej wyłączył jedną fazę… Albo jeszcze inaczej – jakby jakiś piłkarski bóg celowo postanowił ich upokorzyć, sprowadzić na ziemię, zafundować w Kopenhadze prysznic w iście skandynawskiej temperaturze. Można tylko zastanawiać się po co – ze złośliwości, czy troski? Tak, tak – to wcale nie musi być nic złego, a wręcz przeciwnie. Taka sytuacja może przecież przynieść pozytywne rezultaty, skłonić do głębsze refleksji, wskazać elementy do poprawy, dąć szansę na wyciągnięcie właściwych wniosków. Ponoć wszystko jest w życiu po coś – jeśli lanie z Danią jest po to, żeby w przyszłości uniknąć pewnych błędów, to ja jestem za! Zresztą, porażka, choć dotkliwa, bez większych konsekwencji. Jeśli już od czasu do czasu musimy przegrywać, to lepiej teraz, niż w bardziej kluczowych momentach.
To prawda, sama byłam zaskoczona i z niedowierzeniem patrzyłam na grę zespołu, który zdążył już przyzwyczaić nas wszystkich nie tylko do lepszej postawy, ale wręcz zasiał w naszych sercach pewność, że takie 0:4 z Danią w ogóle nie ma prawa się wydarzyć. Otóż, jak się okazuje, ma prawo, jak najbardziej. I już nie takie klasowe i utytułowane drużyny, jak Polska, w swej historii tego doświadczały. Może wystarczy przypomnieć pamiętne 7:1 w półfinale ostatniego mundialu, gdzie Niemcy dosłownie roznieśli w pył 5-krotnego tryumfatora Mistrzostw Świata! Rzecz jasna, mowa o zdemolowanych wówczas, kompletnie rozbitych, zdeklasowanych i upokorzonych Brazylijczykach. Czy wówczas ktokolwiek przy zdrowych zmysłach, byłby w stanie przewidzieć taki scenariusz?
 
PO TRZECIE – KRYTYKA…
Czy kibice, postronni obserwatorzy stadionowych zmagań, mają w ogóle prawo krytykować piłkarzy i trenerów? Czy taki amator, jakim jest statystyczny fan polskiej reprezentacji, jest w stanie właściwie ocenić pracę profesjonalistów, którzy na boisku spędzili tysiące godzin, grają w świetnych europejskich klubach, z niejednego pieca jedli chleb, a ich trener, to nie teoretyk, tylko mający ogromne doświadczenie praktyczne (i spore osiągnięcia) fachowiec? Czy wreszcie ktoś z zewnątrz, kto tak naprawdę nie ma pojęcia o specyfice funkcjonowania tej drużyny (także, a może przede wszystkim, w aspekcie mentalnym), może właściwie ocenić sytuację i ochoczo wskakiwać w buty selekcjonera, ustalając za niego najpierw wyjściowy skład, a potem decydując o (jego zdaniem) optymalnych zmianach w trakcie spotkania?
Odpowiedź brzmi: tak, może. Tak samo, jak może na swojej kanapie przed telewizorem popijać zimne piwko zagryzając chipsami ;) Jego  święte prawo. Albo stukając w klawisze komputera, poczuć się jak Pan i Władca, po odniesieniu kolejnego sukcesu w grze Football Manager...
Może też bawić się, angażując w to wyobraźnię i snując dywagację  na temat: „co by było gdyby”, albo „ja na miejscu Nawałki, to zrobiłbym…”, „ten się nie nadaje”, dałbym szansę tamtemu”, itd…
Wszystko pięknie, mamy prawo oceniać, krytykować nawet (ale nie obrażać), dzielić się spostrzeżeniami, nawet podsuwać własne rozwiązania i pomysły na tę kadrę. Możemy nawet, czysto teoretycznie i hobbystycznie, wchodzić w kompetencje trenera. Oczywiście jakichś w sensownych granicach, bez ubliżania innym, bez bezpodstawnych oskarżeń, bez jakiejś takiej niepotrzebnej zajadłości, zacietrzewienia i przekonania, że to mój punkt widzenia właśnie, jest tym jedynie prawdziwym i trafnym. Zawsze można przecież kulturalnie podyskutować o piłce, nawet jeśli jesteśmy tylko postronnymi obserwatorami i nie mamy ukończonych stosownych kursów, czy dyplomów. Chodzi o to, by zachować umiar w ewentualnej krytyce (w zachwycie zresztą też, gdy jest ku temu okazja). Dobrze by było, by nasze słowa były wyważone, by nie miały na celu jedynie prowokacji i zdyskredytowania oponenta w dyskusji, ale coś do tej dyskusji wnosiły, rzucały nowe światło, świeże spojrzenie, pozytywny impuls do dalszej rozmowy i wymiany myśli…
Do czego wszystkich teraz serdecznie zachęcam!

poniedziałek, 31 lipca 2017

Recenzja cyklu NAJLEPSZE KLUBY EUROPY

Niespełna dwa miesiące temu, na moim blogu opublikowałam zapowiedź poniższej recenzji wraz z przesłaną mi przez wydawnictwo Book Senso informacją prasową- LINK. Recenzja ukazuje się dopiero dziś, bo właśnie udało mi się  przeczytać wszystkie cztery książki opisujące historię ale też najnowsze dzieje klubów, z którymi w Europie liczy się dziś każdy. Potężne budżety, wspaniali piłkarze, rzesze oddanych fanów, tytuły, trofea, wspaniała historia, renoma, marka znana na całym świecie. Tak w największym skrócie można by powiedzieć o każdym z opisanych klubów, a mianowicie - o Realu Madryt, FC Barcelonie, Borussi Dortmund, czy Bayernie Monachium. Warto jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tak legendarnych piłkarskich firmach, cofnąć się do początków ich funkcjonowania, poznać największe nazwiska piłkarzy i działaczy, którzy na przestrzeni wielu lat tworzyli historię tych futbolowych gigantów. Ja tak właśnie zrobiłam, a teraz spróbuję do tego samego zachęcić Was!
 
Tak naprawdę, to z całej serii interesował mnie tylko Bayern – stanowił swego rodzaju wabik, dzięki któremu sięgnęłam po wszystkie cztery pozycje. I dobrze się stało, że książka o klubie z Monachium jest częścią cyklu, który dość niespodziewanie trafił w moje ręce około dwóch miesięcy temu. Bo jak się później miało okazać, w czteroczęściowym pakiecie dostałam pouczającą, przyjemną i podaną w bardzo przystępnej formie lekturę, która nie tylko wzbogaciła moją futbolową wiedzę, ale przede wszystkim zapewniła mi doskonałą rozrywkę na wiele wieczorów. Czytanie do poduszki to jedna z moich ulubionych form relaksu, a nic tak nie odpręża, jak dobrze napisane ciekawe historie, nietuzinkowe biografie, kilka interesujących faktów popartych niezbędną porcją statystyk.
 
Przyznam szczerze, że po książki o tematyce sportowej, czy biografie sportowców, zaczęłam sięgać stosunkowo niedawno. Nie wiem dlaczego, ale jakoś wcześniej unikałam tego typu publikacji w przekonaniu, że po prostu są one nudne... Sportem dla mnie było albo aktywne uprawianie jakiejś dyscypliny, czy po prostu aktywność fizyczna, albo – oglądanie relacji telewizyjnych z meczów, zawodów, olimpiad itp. Czytanie o tym w aspekcie historycznym , wydawało mi się już zdecydowanie mniej interesujące. Dziś wiem, że byłam w błędzie i staram się, w miarę możliwości, nadrabiać zaległości w tej materii. Seria NAJLEPSZE KLUBY EUROPY doskonale się wpisuje w mój plan poszerzania horyzontów futbolowej wiedzy i poznawania historycznej otoczki współczesnego futbolu. Co ciekawe – zrozumiałam, że jeśli  chce się tak naprawdę i dogłębnie poznać specyfikę funkcjonowania i dzieje klubu, któremu się  kibicuje, nie sposób tego zrobić bez bliższego poznania jego rywala. I tak dla przykładu, historia Realu Madryt nigdy nie będzie pełna bez wątku rywalizacji Królewskich z Barceloną, a o współczesnej historia Bayernu Monachium, nie można mówić w oderwaniu od dziejów jego odwiecznej rywalki z Dortmundu – Borussi!
 
Wątki wzajemnej boiskowej ale i tej poza boiskowej rywalizacji, przeplatane kontrowersyjnymi nierzadko incydentami z historią i polityką w tle, wzbogacają treść i dodają pikanterii tekstom poświęconym czterem czołowym europejskim klubom.
 
Z czego wynikają animozje i wręcz otwarta wrogość na linii Real-Barca, czy na przykład Borussia-Schalke i gdzie należy doszukiwać się korzeni tej wzajemnej niechęci – tę wiedzę możemy zgłębić właśnie dzięki lekturze omawianego cyklu. 
 
To nie są tylko suche fakty, ściśnięte w tabelkach beznamiętne liczby, czy wymienione skrupulatnie nazwiska klubowych legend. Te cztery klubowe opowieści, to coś znacznie więcej – bo niemal każde opisane w nich wydarzenie przedstawione jest naprawdę na tyle interesująco i sugestywnie, że z łatwością możemy sobie wyobrazić dawne, pokryte patyną czasu historie, wątki i postacie. Wielkie piłkarskie nazwiska ożywają, niekiedy nawet stają się nam bliskie. Ja na przykład po lekturze „FC Barcelona” polubiłam bardziej piłkarza, który swego czasu lubił w kontrowersyjny sposób rozwiązywać boiskowe spory... I choć często bywał z tego powodu wyśmiewany, to jednak nie sposób odmówić mu talentu i umiejętności piłkarskich. W dodatku urzekła mnie jego historia kariery piłkarskiej, a zwłaszcza jej romantyczny aspekt:
 
„Jego przeprowadzka do stolicy Katalonii wydawała się jednak tylko kwestią czasu już od młodości. Dlaczego? Gdy miał 15 lat, jego ówczesna miłość – Sofia – przeprowadziła się z rodzicami do… Barcelony. Wówczas młody Suarez obiecał sobie, że zrobi wszystko, aby ta znajomość przetrwała. Słowa dotrzymał. Dziś Sofia jest jego żoną, urodziła mu dwójkę dzieci.”
 
Ten krótki cytat z biografii Luisa Suareza, to tylko przykład niezliczonych „smaczków” i ciekawostek z życia prywatnego piłkarzy, których znamy z głównie z tego, co prezentowali  i prezentują na boisku, a przecież każdy z nich to także człowiek z krwi i kości – ze wszystkimi swoimi mocnymi stronami, ale też i słabościami. Ich życiorysy niejednokrotnie mogłyby posłużyć za ciekawy scenariusz filmowy
 
Dla mnie osobiście najbardziej interesującymi wątkami są te, gdzie w głównych rolach występują Polacy. Mowa tutaj o naszych rodakach, którzy w jakikolwiek sposób powiązani są z tak znamienitymi klubami, jakimi są bez wątpienia Borussia Dortmund, czy Bayern Monachium. Ciekawe też są statystyki i opisy starć piłkarskich gigantów z polskimi klubami w pucharach.
 
Generalnie struktura każdej z tych czterech pozycji książkowych opiera się na powtarzalnym schemacie, według którego tytuły poszczególnych rozdziałów wyglądają niemal identycznie. Wymienię te, które znaleźć można się w każdej z czterech książek:
HISTORIA
DRUZYNA
LEGENDY
 
STADION
KIBICE
 
JAK KUPIĆ BILETY NA MECZE
SYTUACJA FINANSOWA/BUDŻET
 
PRZYSZŁOŚĆ (tego rozdziału brakuje w „FC Barcelona”, ale za to jest tam rozdział pt. ”La Masia”…)
 
POLSKIE STARCIA/MECZE Z…
KADRA
 
STATYSTYKI (OSIĄGNIĘCIA)
Wszystko podane w przejrzystej, czytelnej formie. Bogato ilustrowany każdy z rozdziałów, przy najwybitniejszych zawodnikach można znaleźć dodatkowe tabelki z informacjami. No i ostatni rozdział – liczbowe zestawienia dla miłośników statystyk. Słowem, każdy znajdzie coś dla siebie!
Na koniec jeszcze kilka informacji technicznych: każda z czterech pozycji zamyka się w 160 stronach tekstu i zdjęć, miękka oprawa, format A5, cena każdej książki 19,90. Tak więc za całą kolekcję musimy zapłacić niemal 80 zł. Niby spora kwota, ale myślę, że jednak będą to dobrze zainwestowane pieniądze – ja w każdym razie polecam zakup i lekturę całego cyklu!



AUTORZY POSZCZEGÓLNYCH POZYCJI:


„Borussia Dortmund” – autor: Tomasz Ćwiąkała
 
 
 
 
 
„FC Barcelona” – autor: Tomasz Ćwiąkała

 
 
 
„Bayern Monachium” – autor: Paweł Muzyka



 
 
„Real Madryt” – autor: Jakub Olkiewicz

piątek, 30 czerwca 2017

Futbolowy sezon ogórkowy – czyżby?


PIŁKARSKIE LATO
Lato, jak wiadomo, to czas słonecznej pogody, wakacji, urlopów, a dla piłkarzy – czas przerwy w ligowych rozgrywkach. Dla piszących o piłce zaś, lato często jest tym okresem, gdy trzeba niemal na siłę wyszukiwać godne opisu futbolowe wątki, albo szukać tematów zastępczych. Nic ciekawego na ogół się nie dzieje, a czas płynie leniwie. Słowem – sezon ogórkowy.
Lato nadeszło jak zwykle, ze wszystkimi jego aspektami. Jednak odnoszę nieodparte wrażenie, że jakoś w tym roku poziom „ogórków” w sezonie ogórkowym, jest dziwnie niski… Nie żebym się skarżyła – wręcz przeciwnie! Podoba mi się to, że ciągle  sporo  się dzieje w futbolowym świecie, że jest o czym poczytać i nad czym się rozwodzić. I to zarówno jeśli chodzi o oficjalne imprezy czy spotkania, jak i „zakulisowe” spekulacje i przymiarki dotyczące transferów kluczowych figur piłkarskich aren.
 
EURO U21
Od 16 czerwca możemy śledzić, jak na polskich boiskach radzą sobie młodzieżowcy, z których przynamniej część stanowić będzie kiedyś o sile dorosłych reprezentacji swoich krajów. Euro U21 ma w tym roku wyjątkowy charakter, gdyż to nasz kraj jest gospodarzem tego niedocenianego przez wielu turnieju. Emocje z nim związane mogły być znacznie większe,  gdyby nasi reprezentanci pokusili się przynajmniej o wyjście z grupy. Niestety, jako gospodarze, okazaliśmy się nazbyt gościnni i w całych rozgrywkach udało nam się uzbierać zaledwie jeden punkt, wydarty z wielkim trudem Szwedom… Rekompensatą dla zawiedzionych polskich kibiców może być jednak możliwość oglądania na żywo popisów naprawdę solidnych ekip, które pokazały, że tego typu rozgrywki traktują bardzo poważnie i przyjechały do Polski w naprawdę mocnych składach. Do finału mogły wejść tylko dwie z nich, już dziś okaże się kto zatryumfuje – Niemcy, czy Hiszpanie? Finałowe spotkanie Euro U21 2017 odbędzie się w piątek 30 czerwca w Krakowie, początek zaplanowano na godz. 20.45.
 
PUCHAR KONFEDERACJI
Rozgrywany w Rosji Puchar Konfederacji również powoli dobiega końca. Nasi wschodni sąsiedzi, dla których turniej ten miał być czymś w rodzaju przetarcia, tudzież sprawdzianu przed mundialem w 2018 roku, okazali się  równie gościnni, jak my – i także nie wyszli z grupy. Świetnie za to zaprezentowali się Niemcy, którzy w czwartek łatwo uporali się z bezradnym Meksykiem (4:1) i zmierzą się w niedzielnym finale z Chile, które z kolei w środowym półfinale wyeliminowało po rzutach karnych Portugalię. Swoją drogą, patrząc na nieco niemrawą i chyba zbyt pewną siebie Portugalię z fenomenalnym w tym sezonie Cristiano Ronaldo w składzie, oczekiwałam że po raz kolejny sięgną po tytuł po mało efektownej i niebyt porywającej grze. Spodziewałam się swego rodzaju „powtórki z rozrywki” – czyli skopiowania przykrej dla nas sytuacji z Euro 2016 we Francji, gdy to musieliśmy uznać wyższość Portugalczyków po dogrywce i rzutach karnych właśnie. Jakże srodze musieli być zawiedzeni i wręcz zszokowani gracze Fernando Santosa, gdy na drodze do zwycięstwa stanął im chilijski bramkarz, Claudio Bravo. Dosłownie – bo bronił karne fenomenalnie!
Finałowe spotkanie Pucharu Konfederacji (Chile – Niemcy), odbędzie się w niedzielę 2 lipca w Petersburgu, początek zaplanowano na godzinę 20.00.
 
EUROPEJSKIE PUCHARY CZAS ZACZĄĆ!
W tle młodzieżowego euro i Pucharu Konfederacji, zmagania w europejskich pucharach rozpoczynają także polskie zespoły. W czwartek w ramach 1 rundy kwalifikacji Ligi Europy, Lech Poznań rozbił u siebie macedoński FK Pelister 4:0, zaś Jagiellonia Białystok na wyjeździe pokonała gruzińskie Dinamo Batumi 1:0. Widomo, że żaden poważny kibic futbolu nie będzie zbytnio ekscytował się wynikami pierwszej rundy kwalifikacji LE, niemniej jednak to miło, że obydwie polskie drużyny dobrze zainaugurowały swoją przygodę w europejskich pucharach. Ja w każdym razie się cieszę i niezmiennie trzymam kciuki w związku z występami zarówno Jagielloni, Lecha, Arki w LE, jak i przede wszystkim, Legii Warszawa w eliminacjach do LM. Dzięki tym eliminacjom właśnie, to lato może być naprawdę  ciekawe…
 
TRANSFEROWY ZAWRÓT GŁOWY
Karuzela  transferowa może jeszcze nie weszła na najwyższe obroty, ale już kręci się coraz szybciej. Czasem wręcz trudno nadążyć za newsami dotyczącymi kolejnych „przeprowadzek” mniej lub bardziej znanych piłkarzy. Jeszcze trudniej być na bieżąco z transferowymi plotkami czy też spekulacjami – bo te zmieniają się niczym obrazki w kalejdoskopie. Codziennie możemy przeczytać sprzeczne ze sobą informacje, jesteśmy świadkami spektakularnych zwrotów akcji i nieprawdopodobnych sytuacji związanych z tym co sezonowym, transferowym szaleństwem. Niby są te bardziej wiarygodne źródła, niby te pozostałe powinniśmy traktować z przymrużeniem oka, niby mamy swoich sprawdzonych informatorów… A jednak i tak na koniec okienka transferowego, z pewnością nie unikniemy stwierdzenia, że jednak znowu było ono w stanie nas zaskoczyć…
Czy Ronaldo, obrażony na hiszpański wymiar sprawiedliwości i na klub, który ponoć niedostatecznie go w wspierał w walce z fiskusem, rzeczywiście nie powróci już do Madrytu? A jeśli tak, to czy skusi go oferta z Chin, czy może raczej z czerwonej części Manchesteru? Co bardziej szalone plotki mówią nawet o monachijskim kierunku i możliwości zastąpienia Roberta Lewandowskiego, którego ponoć w tym roku dla odmiany kusi Chelsea.
Czy Bayern, który zapowiadał spektakularne transfery i poważne włączenie się do gry o Ligę Mistrzów w przyszłym sezonie, rzeczywiście kupi kogoś gwarantującego jakość i ewentualną alternatywę (zastępstwo/wsparcie) dla Lewego? Zdaje się, że temat sprowadzenia na Alians Arena Alexisa Sancheza definitywnie już upadł, ale za to pojawił się inny, jeszcze bardziej efektowny – a mianowicie dotyczący ewentualnego transferu Aubameyanga.
Co z tym Vadisem – takie pytanie zadaje sobie od tygodni chyba każdy kibic Legii. Tymczasem objawienie Ekstraklasy minionego sezonu raczej woli greckie  boiska (i pensję), niż to, co może zaoferować mu mistrz Polski… Sytuacja jest patowa, porozumienia wciąż nie osiągnięto, a sam Ofoe zamiast solidnie przygotowywać się do nowego sezonu i udać się na zgrupowanie do Warki, po wtorkowych rozmowach z prezesem Mioduskim wsiadł w samolot, który powiózł go do… Brukseli. Oficjalnie jego absencja tłumaczona jest względami rodzinnymi (narodzinami dziecka), ale nietrudno się domyśleć, że chodzi o coś więcej…
 
 
ZANIM NADEJDZIE PIŁKARSKA JESIEŃ
 
Tego typu transferowych pytań jest całe mnóstwo, jak co roku zresztą. Nie sposób wspomnieć o wszystkich. Wciąż pozostaje otwarta kwestia transferów naszych czołowych reprezentantów, którzy do tej pory występowali w Ekstraklasie, mowa tutaj o Michale Pazdanie i Krzysztofie Mączyńskim.
W każdym razie dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, nie brakuje piłkarskich spotkań na najwyższym poziomie, a w tle oficjalnych wystąpień i oświadczeń, toczy się zakulisowa gra – wielka walka o sprowadzenie bądź zatrzymanie tych najbardziej kluczowych i wartościowych zawodników.  Jej efekty poznamy już wkrótce. Tymczasem „sezon ogórkowy” trwa  w najlepsze i wcale nie jest taki nudny, jak mogłoby się wydawać– delektujmy się więc nim w oczekiwaniu na otwarcie nowego sezonu ligowego!

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Zapowiedź recenzji serii książek „Najlepsze kluby Europy”


.

 


Zapowiedź recenzji serii książek „Najlepsze kluby Europy”

FC Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium,  Borussia Dortmund


Przedstawiciel wydawnictwa Book Senso, Pani Agata Słowińska, zwróciła się do mnie z propozycją  przesłania mi do recenzji serii książek Najlepsze Kluby Europy. W serii ukazały się 4 tytuły opowiadające fakty, anegdoty i statystyki klubów: FC Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium i Borussia Dortmund.
Z chęcią przystałam na tę propozycję i po przeczytaniu tychże pozycji, zamierzam podzielić się z  Wami spostrzeżeniami i wrażeniami, jakich dostarczy mi lektura.
 
Tymczasem zamieszczam przesłaną mi informację prasową:
 
 

Informacja prasowa, maj 2017 r.:

Każdy kibic na pytanie, który klub jest najlepszy, odpowie: Mój! Nieważne czy rozmawiamy o lidze angielskiej, polskiej, włoskiej czy francuskiej.  Natomiast Ci niezdecydowani powinni poczytać jak powstawały legendarne kluby Europy. Kto, dlaczego i w jaki sposób wszedł na sam szczyt oraz kim są ojcowie tego sukcesu?

Dla zaangażowanych kibiców i dla tych stawiających pierwsze kroki w meandrach futbolu nakładem wydawnictwa REA-SJ na rynku ukazały cztery książki z serii „Najlepsze kluby Europy”. Zarówno mali, jak i duzi miłośnicy piłki nożnej dzięki tym pozycjąbędą mogli zapoznać się ze sprawnieopowiedzianą historią największych klubów piłkarskich: FC Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium i Borussia Dortmund. W książkach tych nie zabrakło fantastycznych fotografii, które unaoczniają dokonania wziętych na warsztat gigantów.

 

FC Barcelona:
Dla Katalończyków  każdy występ  ich drużyny jest świętem. Ta sportowa organizacja, założona w 1899 roku,  definiowała futbol przez wszystkie lata swojego istnienia – począwszy  od pierwszych treningów, gdy Joan Gamper z zamiłowania do sportu chciał pokopać piłkę, aż do dzisiaj, kiedy to mecze przeciwko Realowi Madryt elektryzują kibiców z całego świata. Na stronach tej książki zostały opisane najciekawsze i rzadko wspominane zdarzenia ze 120-letniej historii klubu. Ustrzelony piłką stróż prawa, podpisywanie kontraktu z pijanym piłkarzem, który myślał, że trafi do stolicy – niezapomniane sytuacje, czasem zabawne, czasem wyjątkowe – wszystkie zapisane są w sercach Katalończyków i przedstawione w tej książce.

Wielki i charakterystyczny stadion CampNou, na którym czarowali  wirtuozi piłki – László Kubala, Paulino Alcántara, Johan Cruyff i Ronaldinho, a także walczyli do ostatniej kropli potu i krwi tacy gladiatorzy jak CarlesPuyol, czy wreszcie geniusze nowoczesnego futbolu z Xavim, Iniestą, Messim i Neymarem na czele.  Sylwetki aktualnych i dawnych gwiazd,  wiele  ciekawych wiadomości: najnowsze statystyki i dokonania - to kompendium wiedzy o największej organizacji sportowej na całym świecie.
 


Real Madryt:
11 zwycięstw w Lidze Mistrzów, 32 mistrzostwa Hiszpanii, 19 Pucharów Króla i 9 Superpucharów Hiszpanii. Żaden inny zespół w Europie nie może pochwalić się tak wyśrubowanymi statystykami jak Real Madryt. Ta drużyna zachwyca nie tylko na boisku. „Królewscy” są według ekonomistów najwartościowszym klubem piłkarskim na świecie. Nie bez  powodu od lat pretendują do miana króla futbolu. W ich kadrze od zawsze znaleźć można było największe gwiazdy futbolowego świata. Ferenc Puskás, Santillana, Alfredo Di Stéfano, Emilio Butragueño, Raúl, Luis Figo, ZinedineZidane, czy obecni wielcy zawodnicy z Cristiano Ronaldo na czele. Talentem, jakim wyróżniali się piłkarze Realu w czasie wszystkich lat istnienia klubu, można by obdarować kilka sportowych pokoleń, a i tak pozostałoby jeszcze wiele do rozdysponowania. Opisana w tej książce „Królewska” historia zdradza czytelnikowi kulisy powstania klubu, opowiada o aktualnych gwiazdach białego dream teamu, przedstawia sylwetki największych madryckich legend i analizuje możliwe scenariusze na przyszłość. Zawarte tu historie zainteresują zarówno fanów Realu, jak i wszystkich miłośników piłki nożnej  – najpiękniejszego sportu świata.

 
 

FC Bayern:
Nie angielska, nie hiszpańska, nie francuska, a niemiecka liga piłkarska jest w dzisiejszych czasach najbardziej perspektywiczną organizacją sportową pod kątem możliwości rozwoju. Bundesliga, rozgrywki powstałe w roku 1962, zrzesza wiele uznanych zespołów, świętujących w ciągu ostatnich lat triumfy na arenie międzynarodowej, a na ich czele wyróżnia się jeden – Bayern Monachium.  Aż trudno z dzisiejszej perspektywy uwierzyć, że ten krajowy hegemon, górujący nad rywalami stanem konta w czasach formowania się najwyższej piłkarskiej klasy rozgrywkowej w Niemczech, musiał obejść się smakiem, gdy występy w Bundeslidze zaproponowano rywalowi zza miedzy – TSV 1860. Dziś Bayern to niekwestionowany lider niemieckich rozgrywek, mający najsilniejszą kadrę, na czele której stoi jeden z najlepszych napastników na świecie – Robert Lewandowski.

Ta książka stanowi podróż rozpoczynającą się w 1900 roku, gdy kilku gimnastyków z Monachium postanowiło zejść z maty i pokopać piłkę. Nie przypuszczali zapewne, że blisko 120 lat później założona przez nich organizacja grać będzie w finałach europejskich pucharów, a na wybudowanej za miliony euro Allianz Arenie podziwiać będzie można największe gwiazdy światowego futbolu. Taki jest dzisiejszy Bayern – silny, bogaty, wspaniały.

 

Borussia Dortmund:
 Zagłębie Ruhry – miejsce masowej emigracji Polaków w XIX wieku. To właśnie tutaj przybywający z Poznania członkowie katolickiego stowarzyszenia postanowili stworzyć własny klub piłkarski będący później solą w oku nazistowskiego reżimu. Borussia Dortmund, tak bliska sercom Polaków, w XXI wieku stanie się jeszcze bardziej „nasza”, gdy w jej kadrze będzie czarował Euzebiusz Smolarek, a później tercet Błaszczykowski-Piszczek-Lewandowski. Historia BVB to zarówno piękne sukcesy, jak i równie spektakularne porażki. Można przypomnieć tu wędrówkę od zwycięstwa w Lidze Mistrzów, aż po skraj bankructwa, gdy klubową kasę wspomóc musiał przelew od znienawidzonego Bayernu.

Każdy europejski gigant miał w swoich szeregach wielkie nazwiska, przyciągające kibiców na trybuny. Podobnie było z Borussią – Andres Möller, MatthiasSammer, Jürgen Kohler, czy wciąż związany z klubem Michael Zorc są tego najlepszymi przykładami. Drużyną kierowali  najwybitniejsi trenerzy, którzy na swoją markę zapracowali właśnie tutaj – jak Ottmar Hitzfeld i JürgenKlopp. Na stronach tej książki znajduje się zapis niezapomnianych zdarzeń, wyjątkowych meczów i najnowsze statystyki. To „Czarno-żółta” historia pełna wzlotów i upadków, wypełniona charakterystyką sylwetek aktualnych i dawnych gwiazd zespołu z Dortmundu.

 

Dane wydawnicze:   

Wydawnictwo REA-SJ | Cena: 19,90| Premiera: 15.05.2017

Wydawnictwo REA-SJ kontynuuje działalność powstałego w 1994 roku Wydawnictwa REA, znanego przede wszystkim z publikacji językowych, podręczników oraz poradników. REA-SJ oferuje szeroki wybór książek z zakresu poradnictwa, książek dla dzieci i młodzieży, materiałów do nauki języków obcych oraz literatury. Tworząc swoją ofertę wydawnictwo nieustannie poszukuje najlepszych autorów,  ilustratorów oraz pomysłów.  Współpracuje z wieloma liczącymi się na rynku oficynami z różnych krajów Europy i nie tylko. Wysokie standardy przyświecające działalności wydawnictwa pozwalają na zaspokojenie zróżnicowanych wymagań szerokiego grona odbiorców w różnym wieku i o różnych zainteresowaniach.

środa, 12 kwietnia 2017

Dortmund wczoraj i dziś – czyli koniec pewnej epoki...


 
Wtorkowy wieczór, krótko po godzinie 19 eksplodują trzy ładunki wybuchowe ukryte w przydrożnym żywopłocie. Dokładnie w momencie, gdy obok przejeżdża autokar przewożący piłkarzy BVB na ćwierćfinał Ligi Mistrzów z AS Monaco. Ranny został hiszpański obrońca Marc Bartra (jest już po operacji złamanej ręki) oraz policjant, który jechał na motocyklu przed autobusem.
 
Całe Niemcy w szoku. Cały piłkarski świat również… Tym bardziej, że do eksplozji doszło 10 km od stadionu. Celem tego (najprawdopodobniej) ataku terrorystycznego, byli więc piłkarze słynnego klubu. Oczywiste jest jednak, że w obliczu tej sytuacji, również kibice nie mogą się czuć bezpiecznie…
Jak twierdzi niemiecka prokuratura, w znalezionych w pobliżu miejsca wybuchu pismach, zażądano wycofania z Syrii i zamknięcia bazy Ramstein.
A zatem – brutalne wtargnięcie polityki na sportowe areny, staje się faktem na naszych oczach. Bardzo smutnym i wręcz przygnębiającym faktem…
 To miał być wielki mecz, wielkie widowisko, wyczekiwane i w końcu radośnie celebrowane przez kibiców obu drużyn. Sam mecz  (który w efekcie został przełożony na następny dzień), rzeczywiście należy uznać za fantastyczne spotkanie, ale już całą jego otoczkę, niestety nie...
Nie wygląda to wszystko już tak beztrosko, jak mogłaby wyglądać, jak byśmy sobie tego życzyli....
Bo ktoś chce nam zabrać radość, spokój, poczucie bezpieczeństwa. Zepsuć piłkarskie święto. Dając w zamian strach.
Przeczytałam dziesiątki komentarzy, kilka artykułów. Przygnębiające - takiego określenia użyłabym, gdybym miała je streścić jednym słowem.
Niby sport i polityka nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego ...
A jednak! Ostanie wydarzenia z Dortmundu aż nazbyt wyraźnie pokazują, że polityka, religia i odmienny światopogląd, może bezpośrednio oddziaływać na świat sportu. Świat, który jeszcze do niedawna wydawał się być niczym bezpieczna wyspa, pośród oceanu różnic i podziałów. Świat niemal idealny...
Sport rządzi się swoimi prawami i równą miarą mierzy wszystkich, bez względu na status społeczny, pochodzenie, wyznawana religię czy kolor skóry. Mistrzem może być każdy, pod warunkiem, że w sportowej walce pokona innych - wyżej skoczy, szybciej pobiegnie, lepiej rozegra mecz...
Początki sportowej rywalizacja sięgają czasów antycznych, a na czas jej trwania, zaprzestawano wojen. Zaczynało się wielkie święto, na które wszyscy czekali, by wspólnie oglądać sportowe zmagania i dobrze się bawić. W pokojowej i radosnej atmosferze - nie w strachu.
Tak było przez wieki.
Czy taka formuła wszelkiego rodzaju igrzysk, mistrzostw, zawodów, po wtorkowym zamachu w Niemczech, jest już nie aktualna?
Czy od tego momentu ta sielankowa atmosfera zniknie bezpowrotnie, ustępując miejsca obawom, lękowi, niepewności...?
Czy takie daty, jak 13 listopada 2015 r. (Ewakuacja stadionu Stade de France po meczu Francji z Niemcami), 17 listopada 2015 r. (kiedy to ewakuowano stadion w Hanoverze, tuż przed mającym się na nim odbyć towarzyskim spotkaniem Niemcy – Holandia) i wreszcie 11 kwietnia 2017 r., staną się przełomowe? Staną się tymi momentami w historii futbolu, od których zmieni się sposób postrzegania meczów piłkarskich, a w zasadzie wszelkiego rodzaju imprez masowych?
Jasne, że takie imprezy zawsze były obarczone pewnym pierwiastkiem ryzyka, związanego chociażby z możliwością wybuchu paniki, nie mówiąc już o realnym zagrożeniu związanym z zamachem ze strony jakiegoś szaleńca, czy terrorysty.
Jednak do tej pory przeciętny kibic czy piłkarz wybierający się na mecz, raczej zastanawiał się nad jego wynikiem, nie zaś nad tym, czy z tego meczu uda mu się wrócić bezpiecznie do domu...
Wydaje się, że pod tym względem wszystko się zmieniło i nic już nie będzie takie samo. Skończyła się pewna epoka...
Brzmi to mało optymistycznie, ale trudno oczekiwać, że nagle ktoś znajdzie rozwiązanie, które gwarantowałoby stuprocentowe bezpieczeństwo zarówno kibiców, jak i zawodników.
Obym się myliła...

piątek, 17 marca 2017

Liga Mistrzów a w niej Polacy, Bundesliga, Bayern i Lewandowski – garść luźnych futbolowych refleksji

 
 
 
 
No i już prawie wszystko stało się jasne – znamy 8 najlepszych drużyn Europy 2017. Ostatnią parę ćwierćfinalistów UCL wyłonił środowy wieczór. Ku mojej radości, do szóstki: Bayern Monachium, Borussia Dortmund, Real Madryt, Barcelona, Leicester City i Juventus Turyn, dołączyły: Atletico Madryt i AS Monaco.
 
 
 
Nie ma co prawda klubu z kraju nad Wisłą, ale polskich akcentów nie brakuje. Ba – o akcentach to można mówić chyba tylko w przypadku roli, jaką odgrywają w zespole mistrza Anglii Bartosz Kapustka i Marcin Wasilewski. Natomiast jeśli chodzi o takie ekipy, jak Bayern, Borussia, czy Monaco – to mamy tutaj graczy naprawdę dużego kalibru! Nasi reprezentanci regularnie wychodzą na mecze w wyjściowych składach, odgrywają w swoich klubach kluczowe role i stanowią o ich sile. Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Kamil Glik – ci piłkarze w dalszym ciągu pozostają w grze o puchar Ligii Mistrzów, a polscy kibice nadal mają komu kibicować w tych rozgrywkach.
 
 
Tak przedstawia się obecna sytuacja. Ja jednak chciałabym na chwilę cofnąć się nieco w czasie i nawiązać do wydarzeń, które (w pewnym sensie) nie są bez znaczenia w kontekście tego wszystkiego, co dziać się będzie na europejskich boiskach  w ciągu najbliższych tygodni.
Czy ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, zastanawiał się może ostatnio, ile to już lat minęło od chwili, kiedy to Polak wznosił wraz z kolegami z klubu puchar Ligi Mistrzów? 21 maja 2008 r. na Łużniki Stadium, Manchester United Tomasza Kuszczaka pokonał po dogrywce i serii rzutów krnych Chelsea Londyn. Polski bramkarz w tym spotkaniu jednak nie wystąpił, choć w sukcesie miał swój udział, kilkukrotnie strzegąc bramki Czerwonych Diabłów we wcześniejszych spotkaniach tej edycji LM. 
 
 
 
Wcześniej, a dokładnie: 25 maja 2005 r., także inny polski bramkarz, Jerzy Dudek, triumfował razem Liverpoolem.
 
 
12 lat temu – wielu z Was może tego nie pamiętać. Choć nieco starsze pokolenie nie wyobraża sobie, jak można nie pamiętać o słynnym „Dudek-Dance” podczas konkursu rzutów karnych…
 

 
Tak więc polscy bramkarze byli tymi, którzy jako ostatni cieszyli się z tego historycznego osiągnięcia i mogli doświadczyć radości związanej z samą ceremonią wręczania tego wspaniałego trofeum. Trofeum, o którym inni mogą tylko pomarzyć, czekać na niego latami, czasem nawet mocno się zbliżyć do niego, niemal na wyciągnięcie ręki…
 
Skoro o tym mowa - rok temu Bayern Monachium po raz trzeci z rzędu odpadł z rywalizacji o puchar Ligi Mistrzów na samym finiszu, klasyczna „wywrotka” tuż przed metą... Podobnie jak wcześniej (w sezonie 2012/13) przytrafiło się to Borussi Dortmund, w której składzie grało wówczas aż trzech Polaków, w tym nasz najlepszy snajper, Robert Lewandowski. Jakby nad naszymi rodakami wisiało jakieś fatum. Ciągle blisko i ciągle czegoś musi zabraknąć do szczęśliwego zakończenia tej futbolowej baśni...
 
 
Podsumujmy zatem – 4 lata temu, 12 maja 2013 r., nasze słynne „dortmundzkie trio” (Lewanadowski, Błaszczykowski, Piszczek) musiało uznać wyższość Bayernu. Na słynnym stadionie Wembley w Londynie, odwieczny bundesligowy rywal okazał się lepszy od Borusii, pokonując ją w finale Ligi Mistrzów 2:1.
 

 
 
Kolejne 3 sezony Lewnadowski spędził już w Bayernie Monachium i pod wodzą Pepa Guardioli rywalizację w UCH kończył za każdym razem na etapie półfinałów… O ironio – gdy „Lewy” grał przeciw Bayernowi, ten tryumfował, gdy stał się zawodnikiem klubu z Bawarii, musiał po trzykroć uznawać wyższość innych, odpadając w półfinałach.
Przez długi czas wspomniane sytuacje były przyczyną mojego fatalnego humoru i w zasadzie do dziś nie pogodziłam się z, moim zdaniem, wyjątkową złośliwością futbolowego losu. Uważam, że to strasznie niesprawiedliwe, że Robert Lewandowski po raz kolejny z rzędu musiał obejść się smakiem - mimo, że wcale nie jest gorszym napastnikiem/zawodnikiem, niż ci, którym dane było (i to nie raz) wznosić ten cholerny puchar...
Jest od większości z nich o niebo lepszy - tylko co z tego? Skoro trafił do TAKIEJ a nie innej Ligi…
Bundesliga. Przez trzy sezony pobytu Pepa Guardiioli w Monachium, prowadzony przez niego Bayern nie musiał zbytnio się wysilać, by w tej lidze brylować, bić kolejne rekordy i odstawać od reszty stawki przez cały sezon praktycznie. Jakby był z innej bajki...
To dawało złudne poczucie wielkości, usypiało czujność, zabijało sportową agresję (tę taką pozytywną) i głód zwycięstw... Taka jest moja prywatna teoria, która wyjaśniałaby tę niemoc  niemieckiego klubu na ostatniej prostej w drodze na futbolowy Olimp.
Ale przecież skoro nie było takiej potrzeby, by korzystać z całej mocy, to trener tego nie robił...  
Taka liga - w której potentatowi wystarcza minimalizm. No może nie zawsze, czasem trafia się przecież wymagający przeciwnik. Ale wtedy można sobie łatwo z nim poradzić, mając budżet niczym z kosmosu... Wystarczy na przykład podkupić ich kluczowego zawodnika (a najlepiej dwóch), choćby tylko po to, by jego rola ograniczać się miała do ławkowego stróża... Czy istnieje lepszy sposób na to, by zneutralizować wroga - osłabiając go fizycznie (kadrowo)i upokarzając psychicznie? Wszak sytuację z transferem Mario Goetze, czy zakontraktowanie przez Bayern Roberta Lewnadowskiego, nazwać policzkiem zadanym Borussi, to eufemizm... Wielu komentatorów używało wówczas mocniejszych słów. Czy w takich okolicznościach, dziwić może to, co się stało potem z drużyną Kloppa i nim samym? Każdy by stracił poczucie sensu i ochotę do pracy. Ostatnio także dortmundczycy stracili na rzecz odwiecznego rywala nawet swojego byłego kapitana, Hummelsa.
Ale wracając do tematu...
Skoro nie trzeba było pokazywać całego potencjału, to zawodnicy OCZYWIŚCIE woleli to wspomniane  truchtanie (zamiast przysłowiowego gryzienia trawy), rozkoszowanie się świadomością posiadania piłki przez 70% czasu gry, preferowanie takiej taktyki, która pozwala odnieść zwycięstwo najmniejszym nakładem sił...
Na zdrowy rozum, na logikę - to wielu z nas postąpiłaby podobnie w przeciętnych życiowych sytuacjach. Z lenistwa, ze zblazowania – ot, takie boiskowe kalkulowanie i cwaniactwo...
Dlatego tak po ludzku rozumiem i usprawiedliwiam zarówno Guardiolę jak i piłkarzy Bayernu.
W tak specyficznej, tak wyraźnie zdominowanej przez jeden klub lidze (w której na ogół toczy się pasjonująca walka co najwyżej o wicemistrzostwo, ewentualnie o Puchary), przecież nie ma potrzeby i sensu postępować inaczej...  
Prawda? A może się mylę…
Czy zatem taki Bayern (któremu mocno kibicuję), grający w takiej a nie innej lidze, jest w stanie wygrać wreszcie w tym roku Ligę Mistrzów? Czy zawodnicy Carlo Ancelottiego osiągną to, czego nie byli w stanie dokonać przez trzy lata pod wodzą Gurdioli? Czy te lata czegoś ich nauczyły? A jeśli tak, to czy będą potrafili wyciągnąć z tej nauki właściwe wnioski?
Od trzech lat wierzyłam w ten zespół i widziałam w nim moc, której potrzeba do mistrzostwa. Czy po serii rozczarowań, coś się w tej materii zmieniło?
 
 
Nie. Nadal twierdzę, że Bayern ma moc, ogromny potencjał, którego nie wykorzystywał w pełni przez ostatnie miesiące, lata nawet. Ma też wszelkie atuty, aby wygrywać nie tylko krajowe zawody, ale także tryumfować w LM. Ma nowego, świetnego trenera i absolutnie ponadprzeciętnych piłkarzy. To, czego, moim zdaniem, zawsze nieco mu brakowało, to większ ilość spotkań, które podnosiłyby piłkarzom poziom adrenaliny, zmuszały do maksymalnego wysiłku, wykształciły umiejętność dawania z siebie wszystkiego w niemal KAŻDYM MECZU.
Bayern w trakcie ligowego sezonu n ogół NIE MUSIAŁ tego robić.
W związku z tym, Bayernowi będzie ciężej niż innym (zwłaszcza klubom hiszpańskim), wygrać LM. Co nie znaczy, że nie jest to możliwe. Jest. Bawarczycy muszą tylko wskoczyć na wyższy (europejski, ponad niemiecki) poziom – i oby nie nastąpiło to zbyt późno...
Adrenalina i emocje w każdym niemal meczu, gra „na maxa” - to powinien być wykształcony nawyk, codzienność, automatyzm działania i naturalny rytm gry zespołu. Nie zaś jednorazowe, czy sporadyczne  akcje, związane właśnie z występami w europejskich pucharach. Spotkania na  ligowym podwórku, raczej już tego typu doznań piłkrzom Bayernu nie dostarczają. Przynajmniej nie w stopniu wystarczającym - i szkoda!
 
 
Oczywiście, możemy mówić, że zabrakło w ostatnich latach szczęścia... Jasne, to także. Ale przede wszystkim, Bayernowi zabrakło tego, co funduje swoim uczestnikom La Liga chociażby - trzech, czterech równorzędnych niemalże drużyn, pomiędzy którymi toczą się zażarte boje przez cały sezon. Dzięki czemu wynik zawsze jest niewiadomą, a o tytuł mistrzowski walka toczy się często do samego końca. W Hiszpanii nikt we wrześniu nie zaryzykuję stwierdzenia, że na 95% wygra Real, Barcelona, Atletico, czy może Sewilla... W Niemczech obstawiać Bayern można nawet przed rozpoczęciem sezonu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, że pomyłki raczej nie będzie...
Ot i cały sekret i odpowiedź na pytanie: jaką tak naprawdę wartość ma ta (iluzoryczna?) potęga Bayernu, gdy zderza się z którąś z wymienionych wcześniej drużyn...
Trzy lata Guardioli w Monachium, trzy podejścia do LM, trzy porażki i trzy „hiszpańskie zmory” jak z najgorszych futbolowych koszmarów. 
Real, Barcelona, Atletico – te kluby wcześniej eliminowały po kolei Bayern z najbardziej elitarnych, klubowych rozgrywek naszego globu. Dla samego Lewandowskiego, czwartą zmorą okazała się być jego obecna drużyna, która w roku 2013, na angielskiej ziemi pokonała Borussię Dortmund, której barwy reprezentował wówczas nasz kapitan reprezentacji.
Tegoroczna edycja, to będzie już piąte poważne podejście Lewandowskiego do tego, by zatryumfować w UCL. Nie można mu odmówić ani cierpliwości, ani wytrwałości, ani wiary w końcowy sukces. Ma marzenie i nie poddaje się nawet wtedy, gdy już tylokrotnie legło ono w gruzach. Robert wciąż wierzy i nie przestaje walczyć, cały on!
Muszę się przyznać do tego, że w chwilach rozgoryczenia i zwątpienia, niejednokrotnie zaczynałam żałować, że Lewandowski jednak nie zmienił Bundesligi na bardziej wymagającą ligę...
Z całym szacunkiem do tej niemieckiej - która go ukształtowała i zrobiła z niego profesjonalistę pełną gębą. Ale tutaj osiągnął już pewien pułap, wyżej nie podskoczy. Niby to jest bardzo dużo, niby jest zadowolony i szczęśliwy w Monachium. Coś mi jednak mówi, że to go tak do końca nie zadawala - a czas płynie...
 
 
Ta sama refleksja tyczy się osoby trenera. Niczego nie ujmując Guardioli, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam pałętało się pytanie, co by było gdyby Bayern zarządzany był ręką trenera, który nie tylko potrafi w odpowiednim czasie właściwie zmotywować i ustawić zespół, ale też jest w stanie wyciągnąć wnioski z poprzednich lat i wcześniejszych niedopatrzeń. Moim zdaniem Hiszpan wykonał w Monachium kawał dobrej roboty, ale mając takie możliwości i taki bagaż doświadczeń, mógł zrobić znacznie więcej w kwestii przygotowania drużyny do występów z LM. Takie jest moje zdanie. Nie potępiam go, ale też pomników stawiać mu nie zamierzam... Rozczarował mnie Guardiola i zawiódł. Choć zapewne, w swoim mniemaniu, zrobił wszystko, co mógł...
Jako zdeklarowana fanka Roberta Lewandowskiego, rok temu byłam straszliwie, bezgranicznie rozczarowana i rozgoryczona!!! Nie takiej wiosny życzyłam naszemu kapitanowi, on sam także nie na taką wiosnę czekał zapewne.
Oby ta okazała się dla niego wreszcie szczęśliwa. On w każdym razie nigdy nie zwątpił i nigdy się nie poddawał. W maju zeszłego roku, dzień po tym, jak jego Bayern odpadł w półfinale w starciu z Atletico, Lewandowski umieścił na jednym z portali społecznościowych taki oto wpis”
 
"We were fighting for our dreams! We failed. I still believe and I hope that one day the faith will lead me to the victory in the #UCL".
 
Prawdziwy „walczak”, „twardziel”, konsekwentnie podążający obranym przez siebie szlakiem...
I jak mu tu nie kibicować?
Powodzenia, Panie Robercie, niech to marzenie o LM w końcu teraz się spełni!!!
 
 
Mój typ na zwycięzcę tegorocznej edycji UCL?
Może być tylko jeden: oczywiście Bayern Monachium!
Obstawiam także, że na finał do walijskiego Cardiff załapie się także któryś z pozostałych klubów z Polakami w składzie – po cichu liczę na AS Monaco Kamila Glika. Choć powtórka z historii - czyli starcie dwóch niemieckich drużyna na Wyspach, też mogłoby być ciekawe. Zwłaszcza, że Łukaszowi Piszczkowi także mocno kibicuję!
 



wtorek, 14 lutego 2017

Dramatu nie będzie. Co w takim razie zobaczymy wiosną w europejskich pucharach?


 
W wywiadzie niedawno udzielonym dla pisma Ajax Life, Arkadiusz Milk stwierdził, że Ajax ma więcej jakości niż Legia. Jednocześnie przestrzegał swój były klub przed tym, że warszawska drużyna potrafi być  zabójczo skuteczna w strzelaniu goli z kontry – o czym mógł się przekonać  wielki Real Madryt, czy też  Borussia Dortmund. Myślę jednak, że w Amsterdamie i bez uwag polskiego snajpera doskonale wiedzą, że na lekceważenie Legii nie mogą sobie pozwolić. Generalnie szanse obu drużyn oceniane są pół na pół, z delikatną jednak przewagą na korzyść Holendrów.

Kto więc awansuje i powalczy dalej, a kto będzie musiał przełknąć gorycz porażki?

Dla Legii byłaby to już druga z rzędu lekcja futbolu, udzielona jej przez Ajax. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji – nie teraz, gdy w Legii wreszcie wszystko zaczyna tak sensownie się układać (przynajmniej w szatni i na boisku; o „gabinetach” nie mówię). Poza tym, teraz Legia jest silniejsza, niż dwa lata temu. Na pewno też mądrzejsza o pucharowe doświadczenia i bardziej dojrzała. No i – co najważniejsze – ma na ławce trenerskiej fantastycznego szkoleniowca, a w środku ofensywy świetnego gracza, który zrobi wszystko, by jego klub mógł kontynuować swoją przygodę w europejskich pucharach. Dla mnie to są dwa kluczowe atuty polskiego klubu, których zabrakło w Legii przed dwoma laty.
 
Jasne, że takich jasnych punktów i argumentów „na plus” jest znacznie więcej. Nie zapominam o takich nazwiskach, jak chociażby Odjidja-Ofoe, Pazdan, Guilherme, Hloušek. Wielkie nadzieje pokładane też są w nowym nabytku mistrza Polski - Tomáš Necid ma godnie zastąpić dwóch poprzednich napastników, którzy zdecydowali się pożegnać z Warszawą. Pytanie tylko, czy czeski napastnik jest w stanie tak błyskawicznie wkomponować się w ofensywną układankę Jacka Magiery? Przecież zaliczył, grając z nowymi kolegami, zaledwie dwa mecze – sparing w Hiszpanii i ligowe starcie w Arką Gdynia. No i co prawda gola w nich nie strzelił, ale jednak miewał przebłyski, widać że piłka go szuka, a rozgrywający widzą go na boisku.
 

Mimo absencji kilka podstawowych graczy (kontuzjowanych: Rzeźniczaka i Moulina, czy nie mogącego zagrać ze względu na przepisy Jędrzejczyka), Legia ma wciąż ciekawą kadrę, a w niej co najmniej kilku wartościowych graczy. Powinni oni sobie poradzić w czwartek z Holendrami. Wierzę w modrość trenera Magiery i w możliwości jego piłkarzy. Najbardziej jednak liczę na Miroslava Radovića! To w nim upatruję tego, który poprowadzi Legię do tryumfu nad Ajaxem! To w jego umiejętności i szaloną determinację wierzę! To jego zaangażowania nie na 100, a na 200% oczekuję! Jeśli ktoś ma dać impuls do walki, „pociągnąć” drużynę, podtrzymać wiarę w sukces w najtrudniejszych momentach – to będzie to z pewnością Rado!

Rzecz jasna, w szatni ważna będzie praca trenerów, ale gdy zabrzmi pierwszy gwizdek, to kapitan powinien poprowadzić swój zespół we właściwym kierunku. W sobotnim spotkaniu ligowym z Arką Gdynia, Miroslav Radović założył kapitańską opaskę (w zastępstwie Jakuba Rzeźniczaka), myślę że i w czwartek też tak będzie - i że to jeszcze bardziej zmobilizuje go do walki.

A co, jeśli Ajax jednak okaże się lepszy od Legii w dmumeczu 1/16 rozgrywek LE i piłkarzom Jacka Magiery pozostanie już tylko rywalizacja na krajowym podwórku? Zewsząd słyszę głosy, że to starcie, wbrew pozorom, wcale nie jest dla Legii najważniejsze w tym sezonie. „Dramatu nie będzie” – jednogłośnie powtarzają niemal wszyscy… Priorytety są zgoła inne - najważniejsza jest liga i jej wygranie, które umożliwi powtórną walkę w kwalifikacjach Ligi Mistrzów.
Może i ewentualne odpadnięcie Legii dramatem by nie było, może w oficjalnych wypowiedziach zarówno działacze, piłkarze, jak i sam trener podkreślają, że to liga jest najważniejsza  i obronienie mistrzostwa Polski... Ale tak po cichu, gdzieś  w głębi serca, to każdy z nich wie, że los nie bez powodu postawił po raz kolejny właśnie Ajax na drodze Legionistów. A najbardziej zdaje sobie z tego sprawę mój ulubiony piłkarz w Legii, który poprzednie spotkanie w Amsterdamie oglądał z trybun, choć miał w nim zagrać... Radović ma tutaj coś do udowodnienia - sobie i wszystkim w Legii. Jeśli nie poprowadzi Legii do zwycięstwa, to będzie to jego osobista porażka i wielkie rozczarowanie dla kibiców. A dla mnie w szczególności – nigdy nie wybaczyłam Henningowi Bergowi tego, że w tak ważnym dla Legii momencie, wysłał jej najlepszego zawodnika na trybuny, mimo, że ten był gotowy na mecz i z pewnością zrobiłby wszystko, by godnie się pożegnać z kibicami prze wyjazdem do Chin. Norweg jednak wolał unieść się honorem i swoje prywatne urazy postawił nad dobro drużyny. Nigdy nie zapomnę miny wściekłego i bezradnego Radovića, śledzącego poczynania swoich kolegów z trybun... Musiał wtedy patrzeć, jak drużyna, której był do tej pory motorem napędowym i mózgiem, próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, już bez niego. Mogę się tylko domyślać, jak paskudnie Rado musiał się wtedy czuć i jak bardzo żałował, że nie może pomóc kolegom na murawie. Niby na własne życzenie, niby z jego „winy”…  A jednak scenariusz na tamten wieczór można było napisać inaczej, obsadzając Miro w roli głównej. Ale nie ma co już dalej dywagować, „co by było gdyby”. Lepiej skupić się na tym, co przed nami.

Los podarował Legii i Rado drugą szansę, zmarnować ją, byłoby wielkim grzechem! Tak to widzę.

Minęły dwa lata, historia zatoczyła koło – a 33-letni serbski pomocnik, dziś ma świadomość, że wszystkie oczy kibiców Legii będą skierowane przede wszystkim na niego i że to on powinien dać impuls pozwalający drużynie pokonać utytułowanego  i bardziej doświadczonego rywala. To spotkanie, w kontekście całej tej otoczki z chińskim transferem Radovića w tle, urasta dla mnie niemalże do rangi symbolu i sprawia, że w tygodniu obfitującym w - o wiele bardziej prestiżowe - mecze pucharowe, najbardziej czekam na czwartkowe starcie Legii z Ajaxem właśnie! 
 
Nawet starcie Bayernu z Arsenalem nie wzbudza we mnie takich emocji, jak to, co się wydarzy przy Łazienkowskiej… Nawet szlagier, na jaki się zapowiada pojedynek Napoli z Realem, nie wydaje mi się aż tak atrakcyjny, jak ten, w którym jedną z głównych ról odegra polska drużyna. Mimo, że ostatnie popisy Piotra Zielińskiego w barwach Napoli sprawiają, że piłkarska środa w Lidze Mistrzów może być dniem, w którym karty rozdawać będą Polacy.
 
A przecież jest jeszcze dzisiejsze spotkanie Borussi Dortmund z Benficą, w którym najprawdopodobniej wystąpi wracający po krótkiej przerwie spowodowanej kontuzją pleców, Łukasz Piszczek.
 Szkoda tylko, że w drugim wtorkowym spotkaniu LM (Paris Saint-Germain), nie zobaczymy jeszcze jednego z naszych reprezentantów, bo wtedy to już w ogóle można by mówić o czymś w rodzaju polskiej ofensywy na LM. W każdym z czterech spotkań rozegranych w tym tygodniu, moglibyśmy podziwiać grę naszych rodaków. Niestety, Grzegorz Krychowiak obejrzy to spotkanie z trybun, trener Emery nie znalazł dla niego miejsca w składzie… Trudno, może w rewanżu „Krycha” już się  pojawi? Trzymam za niego kciuki i czekam na jego powrót w wielkim stylu!
(...)