Nie ma jednej przyczyny tej spektakularnej porażki, nie
można też wskazać jednego "kozła ofiarnego" iz niezdrowym podnieceniem pastwić się nad
nim...
Na to, że przegraliśmy, składa się wiele elementów i faktów
- słaba forma większości zawodników, zbieżność w czasie z, bardzo nerwową dla
niektórych, końcówką okienka transferowego, problemy zdrowotne niektórych
piłkarzy, złe wejście w mecz, być może niewłaściwa taktyka, być może nietrafne
zmiany, itp.,itd.
Można by tak pewnie jeszcze długo wymieniać i snuć
niekończące się dywagacje...
Być może słabszy dzień naszychi jednocześnie najlepszy Duńczyków, których
determinacja, waleczność i konsekwentne realizowanie założeń taktycznych
trenera, przyniosło piękny (dla nich) efekt...
Czasem po prostu tak jest - gdy jednym nic nie wychodzi, jak
to się mówi: „nie idzie”, a inni wręcz wprawiają w osłupienie skutecznością... Dziś
Duńczycy są w niebie i już rezerwują sobie w Rosji hotele, ich media pieją z
zachwytu. A ja mówię: spokojnie, to tylko jeden mecz eliminacji, one jeszcze
się nie skończyły. I póki co, to wciąż Polska lideruje grupie!
PO DRUGIE – PORAŻKA TO NIE ZAWSZE DRAMAT…
Jeśli ktoś liczył, że kadra, która tyle razy pozytywnie nas zaskakiwała,
już nigdy nie da nam powodów do smutku i zmartwień, no to... się przeliczył.
Albo żyje w oderwaniu od rzeczywistości i zasad/praw sportowej rywalizacji. A
są one bardzo proste; żeby ktoś mógł wygrać, ktoś inny musi przegrać...
Wygrywać chce każdy. Ale nie zawsze to musi być faworyt. Gdyby tak było,
zakłady bukmacherskie nie miałyby racji bytu ;)
A tak poważnie - taki mecz musiał kiedyś przyjść. Ktoś
powie: porażka ok., ale czemu tak bolesna, po tak beznadziejnej, wręcz beznamiętnej
grze? Grze, podczas której nie uświadczyliśmy nawet jednej stuprocentowej
sytuacji bramkowej, mało tego – ciężko było doszukać się jakichkolwiek strzałów
na bramkę rywala…??? Atak nie istniał, środek pola ział pustką, a obrona
zagubiona jak nigdy. Jakby naszym Orłom ktoś odciął prąd, albo przynajmniej
wyłączył jedną fazę… Albo jeszcze inaczej – jakby jakiś piłkarski bóg celowo
postanowił ich upokorzyć, sprowadzić na ziemię, zafundować w Kopenhadze
prysznic w iście skandynawskiej temperaturze. Można tylko zastanawiać się po co
– ze złośliwości, czy troski? Tak, tak – to wcale nie musi być nic złego, a
wręcz przeciwnie. Taka sytuacja może przecież przynieść pozytywne rezultaty,
skłonić do głębsze refleksji, wskazać elementy do poprawy, dąć szansę na wyciągnięcie
właściwych wniosków. Ponoć wszystko jest w życiu po coś – jeśli lanie z Danią
jest po to, żeby w przyszłości uniknąć pewnych błędów, to ja jestem za!
Zresztą, porażka, choć dotkliwa, bez większych konsekwencji. Jeśli już od czasu
do czasu musimy przegrywać, to lepiej teraz, niż w bardziej kluczowych
momentach.
To prawda, sama byłam zaskoczona i z niedowierzeniem
patrzyłam na grę zespołu, który zdążył już przyzwyczaić nas wszystkich nie
tylko do lepszej postawy, ale wręcz zasiał w naszych sercach pewność, że takie
0:4 z Danią w ogóle nie ma prawa się wydarzyć. Otóż, jak się okazuje, ma prawo,
jak najbardziej. I już nie takie klasowe i utytułowane drużyny, jak Polska, w
swej historii tego doświadczały. Może wystarczy przypomnieć pamiętne 7:1 w
półfinale ostatniego mundialu, gdzie Niemcy dosłownie roznieśli w pył
5-krotnego tryumfatora Mistrzostw Świata! Rzecz jasna, mowa o zdemolowanych
wówczas, kompletnie rozbitych, zdeklasowanych i upokorzonych Brazylijczykach. Czy
wówczas ktokolwiek przy zdrowych zmysłach, byłby w stanie przewidzieć taki
scenariusz?
PO TRZECIE – KRYTYKA…
Czy kibice, postronni obserwatorzy stadionowych zmagań, mają
w ogóle prawo krytykować piłkarzy i trenerów? Czy taki amator, jakim jest
statystyczny fan polskiej reprezentacji, jest w stanie właściwie ocenić pracę
profesjonalistów, którzy na boisku spędzili tysiące godzin, grają w świetnych
europejskich klubach, z niejednego pieca jedli chleb, a ich trener, to nie
teoretyk, tylko mający ogromne doświadczenie praktyczne (i spore osiągnięcia)
fachowiec? Czy wreszcie ktoś z zewnątrz, kto tak naprawdę nie ma pojęcia o
specyfice funkcjonowania tej drużyny (także, a może przede wszystkim, w
aspekcie mentalnym), może właściwie ocenić sytuację i ochoczo wskakiwać w buty
selekcjonera, ustalając za niego najpierw wyjściowy skład, a potem decydując o
(jego zdaniem) optymalnych zmianach w trakcie spotkania?
Odpowiedź brzmi: tak, może. Tak samo, jak może na swojej
kanapie przed telewizorem popijać zimne piwko zagryzając chipsami ;) Jegoświęte prawo. Albo stukając w klawisze
komputera, poczuć się jak Pan i Władca, po odniesieniu kolejnego sukcesu w grze
Football Manager...
Może też bawić się, angażując w to wyobraźnię i snując
dywagacjęna temat: „co by było gdyby”,
albo „ja na miejscu Nawałki, to zrobiłbym…”, „ten się nie nadaje”, dałbym
szansę tamtemu”, itd…
Wszystko pięknie, mamy prawo oceniać, krytykować nawet (ale
nie obrażać), dzielić się spostrzeżeniami, nawet podsuwać własne rozwiązania i
pomysły na tę kadrę. Możemy nawet, czysto teoretycznie i hobbystycznie,
wchodzić w kompetencje trenera. Oczywiście jakichś w sensownych granicach, bez
ubliżania innym, bez bezpodstawnych oskarżeń, bez jakiejś takiej niepotrzebnej
zajadłości, zacietrzewienia i przekonania, że to mój punkt widzenia właśnie,
jest tym jedynie prawdziwym i trafnym. Zawsze można przecież kulturalnie
podyskutować o piłce, nawet jeśli jesteśmy tylko postronnymi obserwatorami i
nie mamy ukończonych stosownych kursów, czy dyplomów. Chodzi o to, by zachować
umiar w ewentualnej krytyce (w zachwycie zresztą też, gdy jest ku temu okazja).
Dobrze by było, by nasze słowa były wyważone, by nie miały na celu jedynie
prowokacji i zdyskredytowania oponenta w dyskusji, ale coś do tej dyskusji wnosiły,
rzucały nowe światło, świeże spojrzenie, pozytywny impuls do dalszej rozmowy i
wymiany myśli…
Niespełna dwa miesiące temu, na moim blogu opublikowałam zapowiedź poniższej recenzji wraz z przesłaną mi przez wydawnictwo Book Senso informacją prasową- LINK. Recenzja ukazuje się dopiero dziś, bo właśnie udało mi się przeczytać wszystkie cztery książki opisujące historię ale też najnowsze dzieje klubów, z którymi w Europie liczy się dziś każdy. Potężne budżety, wspaniali piłkarze, rzesze oddanych fanów, tytuły, trofea, wspaniała historia, renoma, marka znana na całym świecie. Tak w największym skrócie można by powiedzieć o każdym z opisanych klubów, a mianowicie - o Realu Madryt, FC Barcelonie, Borussi Dortmund, czy Bayernie Monachium. Warto jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tak legendarnych piłkarskich firmach, cofnąć się do początków ich funkcjonowania, poznać największe nazwiska piłkarzy i działaczy, którzy na przestrzeni wielu lat tworzyli historię tych futbolowych gigantów. Ja tak właśnie zrobiłam, a teraz spróbuję do tego samego zachęcić Was!
Tak naprawdę, to z całej serii interesował mnie tylko Bayern
– stanowił swego rodzaju wabik, dzięki któremu sięgnęłam po wszystkie cztery
pozycje. I dobrze się stało, że książka o klubie z Monachium jest częścią
cyklu, który dość niespodziewanie trafił w moje ręce około dwóch miesięcy temu.
Bo jak się później miało okazać, w czteroczęściowym pakiecie dostałam pouczającą,
przyjemną i podaną w bardzo przystępnej formie lekturę, która nie tylko
wzbogaciła moją futbolową wiedzę, ale przede wszystkim zapewniła mi doskonałą
rozrywkę na wiele wieczorów. Czytanie do poduszki to jedna z moich ulubionych
form relaksu, a nic tak nie odpręża, jak dobrze napisane ciekawe historie,
nietuzinkowe biografie, kilka interesujących faktów popartych niezbędną porcją
statystyk.
Przyznam szczerze, że po książki o tematyce sportowej, czy
biografie sportowców, zaczęłam sięgać stosunkowo niedawno. Nie wiem dlaczego,
ale jakoś wcześniej unikałam tego typu publikacji w przekonaniu, że po prostu
są one nudne... Sportem dla mnie było albo aktywne uprawianie jakiejś
dyscypliny, czy po prostu aktywność fizyczna, albo – oglądanie relacji
telewizyjnych z meczów, zawodów, olimpiad itp. Czytanie o tym w aspekcie
historycznym , wydawało mi się już zdecydowanie mniej interesujące. Dziś wiem,
że byłam w błędzie i staram się, w miarę możliwości, nadrabiać zaległości w tej
materii. Seria NAJLEPSZE KLUBY EUROPY doskonale
się wpisuje w mój plan poszerzania horyzontów futbolowej wiedzy i poznawania
historycznej otoczki współczesnego futbolu. Co ciekawe – zrozumiałam, że jeśli chce się tak naprawdę i dogłębnie poznać
specyfikę funkcjonowania i dzieje klubu, któremu siękibicuje, nie sposób tego zrobić bez
bliższego poznania jego rywala. I tak dla przykładu, historia Realu Madryt
nigdy nie będzie pełna bez wątku rywalizacji Królewskich z Barceloną, a o współczesnej
historia Bayernu Monachium, nie można mówić w oderwaniu od dziejów jego
odwiecznej rywalki z Dortmundu – Borussi!
Wątki wzajemnej boiskowej ale i tej poza boiskowej rywalizacji,
przeplatane kontrowersyjnymi nierzadko incydentami z historią i polityką w tle,
wzbogacają treść i dodają pikanterii tekstom poświęconym czterem czołowym
europejskim klubom.
Z czego wynikają animozje i wręcz otwarta wrogość na linii
Real-Barca, czy na przykład Borussia-Schalke i gdzie należy doszukiwać się
korzeni tej wzajemnej niechęci – tę wiedzę możemy zgłębić właśnie dzięki
lekturze omawianego cyklu.
To nie są tylko suche fakty, ściśnięte w tabelkach
beznamiętne liczby, czy wymienione skrupulatnie nazwiska klubowych legend. Te
cztery klubowe opowieści, to coś znacznie więcej – bo niemal każde opisane w
nich wydarzenie przedstawione jest naprawdę na tyle interesująco i sugestywnie,
że z łatwością możemy sobie wyobrazić dawne, pokryte patyną czasu historie,
wątki i postacie. Wielkie piłkarskie nazwiska ożywają, niekiedy nawet stają się
nam bliskie. Ja na przykład po lekturze „FC Barcelona” polubiłam bardziej
piłkarza, który swego czasu lubił w kontrowersyjny sposób rozwiązywać boiskowe spory... I choć często bywał z tego powodu
wyśmiewany, to jednak nie sposób odmówić mu talentu i umiejętności piłkarskich.
W dodatku urzekła mnie jego historia kariery piłkarskiej, a zwłaszcza jej
romantyczny aspekt:
„Jego przeprowadzka do
stolicy Katalonii wydawała się jednak tylko kwestią czasu już od młodości.
Dlaczego? Gdy miał 15 lat, jego ówczesna miłość – Sofia – przeprowadziła się z
rodzicami do… Barcelony. Wówczas młody Suarez obiecał sobie, że zrobi wszystko,
aby ta znajomość przetrwała. Słowa dotrzymał. Dziś Sofia jest jego żoną,
urodziła mu dwójkę dzieci.”
Ten krótki cytat z biografii Luisa Suareza, to tylko
przykład niezliczonych „smaczków” i ciekawostek z życia prywatnego piłkarzy,
których znamy z głównie z tego, co prezentowalii prezentują na boisku, a przecież każdy z nich to także człowiek z krwi
i kości – ze wszystkimi swoimi mocnymi stronami, ale też i słabościami. Ich
życiorysy niejednokrotnie mogłyby posłużyć za ciekawy scenariusz filmowy
Dla mnie osobiście najbardziej interesującymi wątkami są te,
gdzie w głównych rolach występują Polacy. Mowa tutaj o naszych rodakach, którzy
w jakikolwiek sposób powiązani są z tak znamienitymi klubami, jakimi są bez
wątpienia Borussia Dortmund, czy Bayern Monachium. Ciekawe też są statystyki i
opisy starć piłkarskich gigantów z polskimi klubami w pucharach.
Generalnie struktura każdej z tych czterech pozycji
książkowych opiera się na powtarzalnym schemacie, według którego tytuły
poszczególnych rozdziałów wyglądają niemal identycznie. Wymienię te, które
znaleźć można się w każdej z czterech książek:
HISTORIA
DRUZYNA
LEGENDY
STADION
KIBICE
JAK KUPIĆ BILETY NA MECZE
SYTUACJA FINANSOWA/BUDŻET
PRZYSZŁOŚĆ (tego rozdziału brakuje w „FC Barcelona”, ale za
to jest tam rozdział pt. ”La Masia”…)
POLSKIE STARCIA/MECZE Z…
KADRA
STATYSTYKI (OSIĄGNIĘCIA)
Wszystko podane w przejrzystej, czytelnej formie. Bogato
ilustrowany każdy z rozdziałów, przy najwybitniejszych zawodnikach można
znaleźć dodatkowe tabelki z informacjami. No i ostatni rozdział – liczbowe
zestawienia dla miłośników statystyk. Słowem, każdy znajdzie coś dla siebie!
Na koniec jeszcze kilka informacji technicznych: każda z
czterech pozycji zamyka się w 160 stronach tekstu i zdjęć, miękka oprawa, format
A5, cena każdej książki 19,90. Tak więc za całą kolekcję musimy zapłacić niemal
80 zł. Niby spora kwota, ale myślę, że jednak będą to dobrze zainwestowane pieniądze
– ja w każdym razie polecam zakup i lekturę całego cyklu!
Lato, jak wiadomo, to czas słonecznej pogody, wakacji, urlopów,
a dla piłkarzy – czas przerwy w ligowych rozgrywkach. Dla piszących o piłce zaś,
lato często jest tym okresem, gdy trzeba niemal na siłę wyszukiwać godne opisu
futbolowe wątki, albo szukać tematów zastępczych. Nic ciekawego na ogół się nie
dzieje, a czas płynie leniwie. Słowem – sezon ogórkowy.
Lato nadeszło jak zwykle, ze wszystkimi jego aspektami.
Jednak odnoszę nieodparte wrażenie, że jakoś w tym roku poziom „ogórków” w
sezonie ogórkowym, jest dziwnie niski… Nie żebym się skarżyła – wręcz przeciwnie!
Podoba mi się to, że ciąglesporosię dzieje w futbolowym świecie, że jest o
czym poczytać i nad czym się rozwodzić. I to zarówno jeśli chodzi o oficjalne
imprezy czy spotkania, jak i „zakulisowe” spekulacje i przymiarki dotyczące transferów
kluczowych figur piłkarskich aren.
EURO U21
Od 16 czerwca możemy śledzić, jak na polskich boiskach radzą
sobie młodzieżowcy, z których przynamniej część stanowić będzie kiedyś o sile
dorosłych reprezentacji swoich krajów. Euro U21 ma w tym roku wyjątkowy
charakter, gdyż to nasz kraj jest gospodarzem tego niedocenianego przez wielu
turnieju. Emocje z nim związane mogły być znacznie większe,gdyby nasi reprezentanci pokusili się
przynajmniej o wyjście z grupy. Niestety, jako gospodarze, okazaliśmy się
nazbyt gościnni i w całych rozgrywkach udało nam się uzbierać zaledwie jeden
punkt, wydarty z wielkim trudem Szwedom… Rekompensatą dla zawiedzionych polskich
kibiców może być jednak możliwość oglądania na żywo popisów naprawdę solidnych
ekip, które pokazały, że tego typu rozgrywki traktują bardzo poważnie i
przyjechały do Polski w naprawdę mocnych składach. Do finału mogły wejść tylko
dwie z nich, już dziś okaże się kto zatryumfuje – Niemcy, czy Hiszpanie?
Finałowe spotkanie Euro U21 2017 odbędzie się w piątek 30 czerwca w Krakowie,
początek zaplanowano na godz. 20.45.
PUCHAR KONFEDERACJI
Rozgrywany w Rosji Puchar Konfederacji również powoli
dobiega końca. Nasi wschodni sąsiedzi, dla których turniej ten miał być czymś w
rodzaju przetarcia, tudzież sprawdzianu przed mundialem w 2018 roku, okazali
sięrównie gościnni, jak my – i także
nie wyszli z grupy. Świetnie za to zaprezentowali się Niemcy, którzy w czwartek
łatwo uporali się z bezradnym Meksykiem (4:1) i zmierzą się w niedzielnym
finale z Chile, które z kolei w środowym półfinale wyeliminowało po rzutach
karnych Portugalię. Swoją drogą, patrząc na nieco niemrawą i chyba zbyt pewną
siebie Portugalię z fenomenalnym w tym sezonie Cristiano Ronaldo w składzie,
oczekiwałam że po raz kolejny sięgną po tytuł po mało efektownej i niebyt porywającej
grze. Spodziewałam się swego rodzaju „powtórki z rozrywki” – czyli skopiowania
przykrej dla nas sytuacji z Euro 2016 we Francji, gdy to musieliśmy uznać
wyższość Portugalczyków po dogrywce i rzutach karnych właśnie. Jakże srodze
musieli być zawiedzeni i wręcz zszokowani gracze Fernando Santosa, gdy na
drodze do zwycięstwa stanął im chilijski bramkarz, Claudio Bravo. Dosłownie –
bo bronił karne fenomenalnie!
Finałowe spotkanie Pucharu Konfederacji (Chile – Niemcy), odbędzie
się w niedzielę 2 lipca w Petersburgu, początek zaplanowano na godzinę 20.00.
EUROPEJSKIE PUCHARY CZAS ZACZĄĆ!
W tle młodzieżowego euro i Pucharu Konfederacji, zmagania w
europejskich pucharach rozpoczynają także polskie zespoły. W czwartek w ramach
1 rundy kwalifikacji Ligi Europy, Lech Poznań rozbił u siebie macedoński FK Pelister
4:0, zaś Jagiellonia Białystok na wyjeździe pokonała gruzińskie Dinamo Batumi
1:0. Widomo, że żaden poważny kibic futbolu nie będzie zbytnio ekscytował się wynikami
pierwszej rundy kwalifikacji LE, niemniej jednak to miło, że obydwie polskie drużyny
dobrze zainaugurowały swoją przygodę w europejskich pucharach. Ja w każdym
razie się cieszę i niezmiennie trzymam kciuki w związku z występami zarówno
Jagielloni, Lecha, Arki w LE, jak i przede wszystkim, Legii Warszawa w eliminacjach
do LM. Dzięki tym eliminacjom właśnie, to lato może być naprawdęciekawe…
TRANSFEROWY ZAWRÓT GŁOWY
Karuzelatransferowa
może jeszcze nie weszła na najwyższe obroty, ale już kręci się coraz szybciej.
Czasem wręcz trudno nadążyć za newsami dotyczącymi kolejnych „przeprowadzek”
mniej lub bardziej znanych piłkarzy. Jeszcze trudniej być na bieżąco z
transferowymi plotkami czy też spekulacjami – bo te zmieniają się niczym
obrazki w kalejdoskopie. Codziennie możemy przeczytać sprzeczne ze sobą
informacje, jesteśmy świadkami spektakularnych zwrotów akcji i
nieprawdopodobnych sytuacji związanych z tym co sezonowym, transferowym szaleństwem.
Niby są te bardziej wiarygodne źródła, niby te pozostałe powinniśmy traktować z
przymrużeniem oka, niby mamy swoich sprawdzonych informatorów… A jednak i tak
na koniec okienka transferowego, z pewnością nie unikniemy stwierdzenia, że
jednak znowu było ono w stanie nas zaskoczyć…
Czy Ronaldo, obrażony na hiszpański wymiar sprawiedliwości i
na klub, który ponoć niedostatecznie go w wspierał w walce z fiskusem,
rzeczywiście nie powróci już do Madrytu? A jeśli tak, to czy skusi go oferta z
Chin, czy może raczej z czerwonej części Manchesteru? Co bardziej szalone
plotki mówią nawet o monachijskim kierunku i możliwości zastąpienia Roberta
Lewandowskiego, którego ponoć w tym roku dla odmiany kusi Chelsea.
Czy Bayern, który zapowiadał spektakularne transfery i poważne
włączenie się do gry o Ligę Mistrzów w przyszłym sezonie, rzeczywiście kupi
kogoś gwarantującego jakość i ewentualną alternatywę (zastępstwo/wsparcie) dla
Lewego? Zdaje się, że temat sprowadzenia na Alians Arena Alexisa Sancheza
definitywnie już upadł, ale za to pojawił się inny, jeszcze bardziej efektowny –
a mianowicie dotyczący ewentualnego transferu Aubameyanga.
Co z tym Vadisem – takie pytanie zadaje sobie od tygodni
chyba każdy kibic Legii. Tymczasem objawienie Ekstraklasy minionego sezonu raczej
woli greckieboiska (i pensję), niż to,
co może zaoferować mu mistrz Polski… Sytuacja jest patowa, porozumienia wciąż
nie osiągnięto, a sam Ofoe zamiast solidnie przygotowywać się do nowego sezonu
i udać się na zgrupowanie do Warki, po wtorkowych rozmowach z prezesem Mioduskim
wsiadł w samolot, który powiózł go do… Brukseli. Oficjalnie jego absencja
tłumaczona jest względami rodzinnymi (narodzinami dziecka), ale nietrudno się
domyśleć, że chodzi o coś więcej…
ZANIM NADEJDZIE PIŁKARSKA JESIEŃ
Tego typu transferowych pytań jest całe mnóstwo, jak co roku
zresztą. Nie sposób wspomnieć o wszystkich. Wciąż pozostaje otwarta kwestia
transferów naszych czołowych reprezentantów, którzy do tej pory występowali w Ekstraklasie,
mowa tutaj o Michale Pazdanie i Krzysztofie Mączyńskim.
W każdym razie dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, nie
brakuje piłkarskich spotkań na najwyższym poziomie, a w tle oficjalnych
wystąpień i oświadczeń, toczy się zakulisowa gra – wielka walka o sprowadzenie
bądź zatrzymanie tych najbardziej kluczowych i wartościowych zawodników.Jej efekty poznamy już wkrótce. Tymczasem „sezon
ogórkowy” trwaw najlepsze i wcale nie
jest taki nudny, jak mogłoby się wydawać– delektujmy się więc nim w oczekiwaniu
na otwarcie nowego sezonu ligowego!
Zapowiedź recenzji serii książek „Najlepsze kluby Europy”
FC
Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium,Borussia Dortmund
Przedstawiciel wydawnictwa Book Senso, Pani Agata Słowińska, zwróciła się do mnie z propozycją przesłania mi do recenzji serii książek Najlepsze Kluby Europy. W serii ukazały się 4 tytuły opowiadające fakty, anegdoty i statystyki klubów: FC Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium i Borussia Dortmund.
Z chęcią przystałam na tę propozycję i po przeczytaniu tychże pozycji, zamierzam podzielić się z Wami spostrzeżeniami i wrażeniami, jakich dostarczy mi lektura.
Tymczasem zamieszczam przesłaną mi informację prasową:
Informacja prasowa, maj 2017 r.:
Każdy
kibic na pytanie, który klub jest najlepszy, odpowie: Mój! Nieważne czy
rozmawiamy o lidze angielskiej, polskiej, włoskiej czy francuskiej.Natomiast Ci niezdecydowani powinni poczytać
jak powstawały legendarne kluby Europy. Kto, dlaczego i w jaki sposób wszedł na
sam szczyt oraz kim są ojcowie tego sukcesu?
Dla
zaangażowanych kibiców i dla tych stawiających pierwsze kroki w meandrach
futbolu nakładem wydawnictwa REA-SJ na rynku ukazały cztery książki z serii
„Najlepsze kluby Europy”. Zarówno mali, jak i duzi miłośnicy piłki nożnej
dzięki tym pozycjąbędą mogli zapoznać się ze sprawnieopowiedzianą historią największych
klubów piłkarskich: FC Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium i Borussia
Dortmund. W książkach tych nie zabrakło fantastycznych fotografii, które
unaoczniają dokonania wziętych na warsztat gigantów.
FC
Barcelona:
Dla Katalończykówkażdy występich drużyny jest świętem. Ta sportowa organizacja, założona w 1899
roku,definiowała futbol przez wszystkie
lata swojego istnienia – począwszyod
pierwszych treningów, gdy Joan Gamper z zamiłowania do sportu chciał pokopać
piłkę, aż do dzisiaj, kiedy to mecze przeciwko Realowi Madryt elektryzują
kibiców z całego świata. Na stronach tej książki zostały opisane najciekawsze i
rzadko wspominane zdarzenia ze 120-letniej historii klubu. Ustrzelony piłką
stróż prawa, podpisywanie kontraktu z pijanym piłkarzem, który myślał, że trafi
do stolicy – niezapomniane sytuacje, czasem zabawne, czasem wyjątkowe –
wszystkie zapisane są w sercach Katalończyków i przedstawione w tej książce.
Wielki
i charakterystyczny stadion CampNou, na którym czarowaliwirtuozi piłki – László Kubala, Paulino
Alcántara, Johan Cruyff i Ronaldinho, a także walczyli do ostatniej kropli potu
i krwi tacy gladiatorzy jak CarlesPuyol, czy wreszcie geniusze nowoczesnego
futbolu z Xavim, Iniestą, Messim i Neymarem na czele.Sylwetki aktualnych i dawnych gwiazd,wieleciekawych wiadomości: najnowsze statystyki i dokonania - to kompendium
wiedzy o największej organizacji sportowej na całym świecie.
Real Madryt:
11 zwycięstw w Lidze Mistrzów, 32
mistrzostwa Hiszpanii, 19 Pucharów Króla i 9 Superpucharów Hiszpanii. Żaden
inny zespół w Europie nie może pochwalić się tak wyśrubowanymi statystykami jak
Real Madryt. Ta drużyna zachwyca nie tylko na boisku. „Królewscy” są według
ekonomistów najwartościowszym klubem piłkarskim na świecie. Nie bezpowodu od lat pretendują do miana króla
futbolu. W ich kadrze od zawsze znaleźć można było największe gwiazdy
futbolowego świata. Ferenc Puskás, Santillana, Alfredo Di Stéfano, Emilio
Butragueño, Raúl, Luis Figo, ZinedineZidane, czy obecni wielcy zawodnicy z
Cristiano Ronaldo na czele. Talentem, jakim wyróżniali się piłkarze Realu w
czasie wszystkich lat istnienia klubu, można by obdarować kilka sportowych
pokoleń, a i tak pozostałoby jeszcze wiele do rozdysponowania. Opisana w tej
książce „Królewska” historia zdradza czytelnikowi kulisy powstania klubu,
opowiada o aktualnych gwiazdach białego dream
teamu, przedstawia sylwetki największych madryckich legend i analizuje
możliwe scenariusze na przyszłość. Zawarte tu historie zainteresują zarówno
fanów Realu, jak i wszystkich miłośników piłki nożnej– najpiękniejszego sportu świata.
FC Bayern:
Nie
angielska, nie hiszpańska, nie francuska, a niemiecka liga piłkarska jest w
dzisiejszych czasach najbardziej perspektywiczną organizacją sportową pod kątem
możliwości rozwoju. Bundesliga, rozgrywki powstałe w roku 1962, zrzesza wiele
uznanych zespołów, świętujących w ciągu ostatnich lat triumfy na arenie
międzynarodowej, a na ich czele wyróżnia się jeden – Bayern Monachium.Aż trudno z dzisiejszej perspektywy uwierzyć,
że ten krajowy hegemon, górujący nad rywalami stanem konta w czasach formowania
się najwyższej piłkarskiej klasy rozgrywkowej w Niemczech, musiał obejść się
smakiem, gdy występy w Bundeslidze zaproponowano rywalowi zza miedzy – TSV
1860. Dziś Bayern to niekwestionowany lider niemieckich rozgrywek, mający
najsilniejszą kadrę, na czele której stoi jeden z najlepszych napastników na
świecie – Robert Lewandowski.
Ta
książka stanowi podróż rozpoczynającą się w 1900 roku, gdy kilku gimnastyków z
Monachium postanowiło zejść z maty i pokopać piłkę. Nie przypuszczali zapewne,
że blisko 120 lat później założona przez nich organizacja grać będzie w
finałach europejskich pucharów, a na wybudowanej za miliony euro Allianz Arenie
podziwiać będzie można największe gwiazdy światowego futbolu. Taki jest
dzisiejszy Bayern – silny, bogaty, wspaniały.
Borussia
Dortmund:
Zagłębie Ruhry – miejsce masowej emigracji Polaków w XIX wieku. To
właśnie tutaj przybywający z Poznania członkowie katolickiego stowarzyszenia
postanowili stworzyć własny klub piłkarski będący później solą w oku
nazistowskiego reżimu. Borussia Dortmund, tak bliska sercom Polaków, w XXI
wieku stanie się jeszcze bardziej „nasza”, gdy w jej kadrze będzie czarował
Euzebiusz Smolarek, a później tercet Błaszczykowski-Piszczek-Lewandowski.
Historia BVB to zarówno piękne sukcesy, jak i równie spektakularne porażki.
Można przypomnieć tu wędrówkę od zwycięstwa w Lidze Mistrzów, aż po skraj
bankructwa, gdy klubową kasę wspomóc musiał przelew od znienawidzonego Bayernu.
Każdy
europejski gigant miał w swoich szeregach wielkie nazwiska, przyciągające
kibiców na trybuny. Podobnie było z Borussią – Andres Möller, MatthiasSammer,
Jürgen Kohler, czy wciąż związany z klubem Michael Zorc są tego najlepszymi
przykładami. Drużyną kierowalinajwybitniejsi trenerzy, którzy na swoją markę zapracowali właśnie tutaj
– jak Ottmar Hitzfeld i JürgenKlopp. Na stronach tej książki znajduje się zapis
niezapomnianych zdarzeń, wyjątkowych meczów i najnowsze statystyki. To
„Czarno-żółta” historia pełna wzlotów i upadków, wypełniona charakterystyką
sylwetek aktualnych i dawnych gwiazd zespołu z Dortmundu.
Dane wydawnicze:
Wydawnictwo REA-SJ | Cena: 19,90| Premiera: 15.05.2017
Wydawnictwo REA-SJ kontynuuje działalność powstałego w 1994 roku
Wydawnictwa REA, znanego przede wszystkim z publikacji językowych, podręczników
oraz poradników. REA-SJ oferuje szeroki wybór książek z zakresu
poradnictwa, książek dla dzieci i młodzieży, materiałów do nauki języków obcych
oraz literatury. Tworząc swoją ofertę wydawnictwo nieustannie poszukuje
najlepszych autorów, ilustratorów oraz pomysłów. Współpracuje z
wieloma liczącymi się na rynku oficynami z różnych krajów Europy i nie tylko.
Wysokie standardy przyświecające działalności wydawnictwa pozwalają na
zaspokojenie zróżnicowanych wymagań szerokiego grona odbiorców w różnym wieku i
o różnych zainteresowaniach.
Wtorkowy wieczór, krótko po godzinie 19 eksplodują trzy ładunki
wybuchowe ukryte
w przydrożnym żywopłocie. Dokładnie w momencie, gdy obok przejeżdża autokar
przewożący piłkarzy BVB na ćwierćfinał Ligi Mistrzów z AS Monaco. Ranny został
hiszpański obrońca Marc Bartra (jest już po operacji złamanej ręki) oraz policjant,
który jechał na motocyklu przed autobusem.
Całe
Niemcy w szoku. Cały piłkarski świat również… Tym bardziej, że do eksplozji
doszło 10 km od stadionu. Celem tego (najprawdopodobniej) ataku
terrorystycznego, byli więc piłkarze słynnego klubu. Oczywiste jest jednak, że
w obliczu tej sytuacji, również kibice nie mogą się czuć bezpiecznie…
Jak
twierdzi niemiecka prokuratura, w znalezionych w pobliżu miejsca wybuchu pismach,
zażądano wycofania z Syrii i zamknięcia bazy Ramstein.
A
zatem – brutalne wtargnięcie polityki na sportowe areny, staje się faktem na
naszych oczach. Bardzo smutnym i wręcz przygnębiającym faktem…
To miał być wielki mecz, wielkie widowisko, wyczekiwane i w
końcu radośnie celebrowane przez kibiców obu drużyn. Sam mecz(który w efekcie został przełożony na
następny dzień), rzeczywiście należy uznać za fantastyczne spotkanie, ale już
całą jego otoczkę, niestety nie...
Nie wygląda to wszystko już tak beztrosko, jak mogłaby
wyglądać, jak byśmy sobie tego życzyli....
Bo ktoś chce nam zabrać radość, spokój, poczucie
bezpieczeństwa. Zepsuć piłkarskie święto. Dając w zamian strach.
Przeczytałam dziesiątki komentarzy, kilka artykułów.
Przygnębiające - takiego określenia użyłabym, gdybym miała je streścić jednym
słowem.
Niby sport i polityka nie mają ze sobą zbyt wiele
wspólnego ...
A jednak! Ostanie wydarzenia z Dortmundu aż nazbyt
wyraźnie pokazują, że polityka, religia i odmienny światopogląd, może
bezpośrednio oddziaływać na świat sportu. Świat, który jeszcze do niedawna
wydawał się być niczym bezpieczna wyspa, pośród oceanu różnic i podziałów.
Świat niemal idealny...
Sport rządzi się swoimi prawami i równą miarą
mierzy wszystkich, bez względu na status społeczny, pochodzenie, wyznawana
religię czy kolor skóry. Mistrzem może być każdy, pod warunkiem, że w sportowej
walce pokona innych - wyżej skoczy, szybciej pobiegnie, lepiej rozegra mecz...
Początki sportowej rywalizacja sięgają czasów
antycznych, a na czas jej trwania, zaprzestawano wojen. Zaczynało się wielkie
święto, na które wszyscy czekali, by wspólnie oglądać sportowe
zmagania i dobrze się bawić. W pokojowej i radosnej atmosferze - nie w strachu.
Tak było przez wieki.
Czy taka formuła wszelkiego rodzaju igrzysk,
mistrzostw, zawodów, po wtorkowym zamachu w Niemczech, jest już nie aktualna?
Czy od tego momentu ta sielankowa
atmosfera zniknie bezpowrotnie, ustępując miejsca obawom, lękowi, niepewności...?
Czy takie daty, jak 13 listopada 2015 r. (Ewakuacja
stadionu Stade de France po meczu Francji z Niemcami), 17 listopada 2015 r. (kiedy to ewakuowano stadion w Hanoverze, tuż
przed mającym się na nim odbyć towarzyskim spotkaniem Niemcy – Holandia) i wreszcie
11 kwietnia 2017 r., staną się przełomowe? Staną się tymi momentami w historii
futbolu, od których zmieni się sposób postrzegania meczów piłkarskich, a w
zasadzie wszelkiego rodzaju imprez masowych?
Jasne, że takie imprezy zawsze były obarczone pewnym
pierwiastkiem ryzyka, związanego chociażby z możliwością wybuchu paniki, nie
mówiąc już o realnym zagrożeniu związanym z zamachem ze strony jakiegoś
szaleńca, czy terrorysty.
Jednak do tej pory przeciętny kibic czy piłkarz wybierający
się na mecz, raczej zastanawiał się nad jego wynikiem, nie zaś nad tym,
czy z tego meczu uda mu się wrócić bezpiecznie do domu...
Wydaje się, że pod tym względem wszystko się zmieniło
i nic już nie będzie takie samo. Skończyła się pewna epoka...
Brzmi to mało optymistycznie, ale trudno oczekiwać, że
nagle ktoś znajdzie rozwiązanie, które gwarantowałoby stuprocentowe
bezpieczeństwo zarówno kibiców, jak i zawodników.
No i już prawie wszystko stało się jasne – znamy 8 najlepszych drużyn Europy 2017. Ostatnią parę ćwierćfinalistów UCL wyłonił środowy wieczór. Ku mojej radości, do szóstki: Bayern Monachium, Borussia Dortmund, Real Madryt, Barcelona, Leicester City i Juventus Turyn, dołączyły: Atletico Madryt i AS Monaco.
Nie ma co prawda klubu z kraju nad Wisłą, ale polskich akcentów nie brakuje. Ba – o akcentach to można mówić chyba tylko w przypadku roli, jaką odgrywają w zespole mistrza Anglii Bartosz Kapustka i Marcin Wasilewski. Natomiast jeśli chodzi o takie ekipy, jak Bayern, Borussia, czy Monaco – to mamy tutaj graczy naprawdę dużego kalibru! Nasi reprezentanci regularnie wychodzą na mecze w wyjściowych składach, odgrywają w swoich klubach kluczowe role i stanowią o ich sile. Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Kamil Glik – ci piłkarze w dalszym ciągu pozostają w grze o puchar Ligii Mistrzów, a polscy kibice nadal mają komu kibicować w tych rozgrywkach.
Tak przedstawia się obecna sytuacja. Ja jednak chciałabym na chwilę cofnąć się nieco w czasie i nawiązać do wydarzeń, które (w pewnym sensie) nie są bez znaczenia w kontekście tego wszystkiego, co dziać się będzie na europejskich boiskach w ciągu najbliższych tygodni.
Czy ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, zastanawiał się może ostatnio, ile to już lat minęło od chwili, kiedy to Polak wznosił wraz z kolegami z klubu puchar Ligi Mistrzów? 21 maja 2008 r. na Łużniki Stadium, Manchester United Tomasza Kuszczaka pokonał po dogrywce i serii rzutów krnych Chelsea Londyn. Polski bramkarz w tym spotkaniu jednak nie wystąpił, choć w sukcesie miał swój udział, kilkukrotnie strzegąc bramki Czerwonych Diabłów we wcześniejszych spotkaniach tej edycji LM.
Wcześniej, a dokładnie: 25 maja 2005 r., także inny polski bramkarz, Jerzy Dudek, triumfował razem Liverpoolem.
12 lat temu – wielu z Was może tego nie pamiętać. Choć nieco starsze pokolenie nie wyobraża sobie, jak można nie pamiętać o słynnym „Dudek-Dance” podczas konkursu rzutów karnych…
Tak więc polscy bramkarze byli tymi, którzy jako ostatni cieszyli się z tego historycznego osiągnięcia i mogli doświadczyć radości związanej z samą ceremonią wręczania tego wspaniałego trofeum. Trofeum, o którym inni mogą tylko pomarzyć, czekać na niego latami, czasem nawet mocno się zbliżyć do niego, niemal na wyciągnięcie ręki…
Skoro o tym mowa - rok temu Bayern Monachium po raz trzeci z rzędu odpadł z rywalizacji o puchar Ligi Mistrzów na samym finiszu, klasyczna „wywrotka” tuż przed metą... Podobnie jak wcześniej (w sezonie 2012/13) przytrafiło się to Borussi Dortmund, w której składzie grało wówczas aż trzech Polaków, w tym nasz najlepszy snajper, Robert Lewandowski. Jakby nad naszymi rodakami wisiało jakieś fatum. Ciągle blisko i ciągle czegoś musi zabraknąć do szczęśliwego zakończenia tej futbolowej baśni...
Podsumujmy zatem – 4 lata temu, 12 maja 2013 r., nasze słynne „dortmundzkie trio” (Lewanadowski, Błaszczykowski, Piszczek) musiało uznać wyższość Bayernu. Na słynnym stadionie Wembley w Londynie, odwieczny bundesligowy rywal okazał się lepszy od Borusii, pokonując ją w finale Ligi Mistrzów 2:1.
Kolejne 3 sezony Lewnadowski spędził już w Bayernie Monachium i pod wodzą Pepa Guardioli rywalizację w UCH kończył za każdym razem na etapie półfinałów… O ironio – gdy „Lewy” grał przeciw Bayernowi, ten tryumfował, gdy stał się zawodnikiem klubu z Bawarii, musiał po trzykroć uznawać wyższość innych, odpadając w półfinałach.
Przez długi czas wspomniane sytuacje były przyczyną mojego fatalnego humoru i w zasadzie do dziś nie pogodziłam się z, moim zdaniem, wyjątkową złośliwością futbolowego losu. Uważam, że to strasznie niesprawiedliwe, że Robert Lewandowski po raz kolejny z rzędu musiał obejść się smakiem - mimo, że wcale nie jest gorszym napastnikiem/zawodnikiem, niż ci, którym dane było (i to nie raz) wznosić ten cholerny puchar...
Jest od większości z nich o niebo lepszy - tylko co z tego? Skoro trafił do TAKIEJ a nie innej Ligi…
Bundesliga. Przez trzy sezony pobytu Pepa Guardiioli w Monachium, prowadzony przez niego Bayern nie musiał zbytnio się wysilać, by w tej lidze brylować, bić kolejne rekordy i odstawać od reszty stawki przez cały sezon praktycznie. Jakby był z innej bajki...
To dawało złudne poczucie wielkości, usypiało czujność, zabijało sportową agresję (tę taką pozytywną) i głód zwycięstw... Taka jest moja prywatna teoria, która wyjaśniałaby tę niemoc niemieckiego klubu na ostatniej prostej w drodze na futbolowy Olimp.
Ale przecież skoro nie było takiej potrzeby, by korzystać z całej mocy, to trener tego nie robił...
Taka liga - w której potentatowi wystarcza minimalizm. No może nie zawsze, czasem trafia się przecież wymagający przeciwnik. Ale wtedy można sobie łatwo z nim poradzić, mając budżet niczym z kosmosu... Wystarczy na przykład podkupić ich kluczowego zawodnika (a najlepiej dwóch), choćby tylko po to, by jego rola ograniczać się miała do ławkowego stróża... Czy istnieje lepszy sposób na to, by zneutralizować wroga - osłabiając go fizycznie (kadrowo)i upokarzając psychicznie? Wszak sytuację z transferem Mario Goetze, czy zakontraktowanie przez Bayern Roberta Lewnadowskiego, nazwać policzkiem zadanym Borussi, to eufemizm... Wielu komentatorów używało wówczas mocniejszych słów. Czy w takich okolicznościach, dziwić może to, co się stało potem z drużyną Kloppa i nim samym? Każdy by stracił poczucie sensu i ochotę do pracy. Ostatnio także dortmundczycy stracili na rzecz odwiecznego rywala nawet swojego byłego kapitana, Hummelsa.
Ale wracając do tematu...
Skoro nie trzeba było pokazywać całego potencjału, to zawodnicy OCZYWIŚCIE woleli to wspomniane truchtanie (zamiast przysłowiowego gryzienia trawy), rozkoszowanie się świadomością posiadania piłki przez 70% czasu gry, preferowanie takiej taktyki, która pozwala odnieść zwycięstwo najmniejszym nakładem sił...
Na zdrowy rozum, na logikę - to wielu z nas postąpiłaby podobnie w przeciętnych życiowych sytuacjach. Z lenistwa, ze zblazowania – ot, takie boiskowe kalkulowanie i cwaniactwo...
Dlatego tak po ludzku rozumiem i usprawiedliwiam zarówno Guardiolę jak i piłkarzy Bayernu.
W tak specyficznej, tak wyraźnie zdominowanej przez jeden klub lidze (w której na ogół toczy się pasjonująca walka co najwyżej o wicemistrzostwo, ewentualnie o Puchary), przecież nie ma potrzeby i sensu postępować inaczej...
Prawda? A może się mylę…
Czy zatem taki Bayern (któremu mocno kibicuję), grający w takiej a nie innej lidze, jest w stanie wygrać wreszcie w tym roku Ligę Mistrzów? Czy zawodnicy Carlo Ancelottiego osiągną to, czego nie byli w stanie dokonać przez trzy lata pod wodzą Gurdioli? Czy te lata czegoś ich nauczyły? A jeśli tak, to czy będą potrafili wyciągnąć z tej nauki właściwe wnioski?
Od trzech lat wierzyłam w ten zespół i widziałam w nim moc, której potrzeba do mistrzostwa. Czy po serii rozczarowań, coś się w tej materii zmieniło?
Nie. Nadal twierdzę, że Bayern ma moc, ogromny potencjał, którego nie wykorzystywał w pełni przez ostatnie miesiące, lata nawet. Ma też wszelkie atuty, aby wygrywać nie tylko krajowe zawody, ale także tryumfować w LM. Ma nowego, świetnego trenera i absolutnie ponadprzeciętnych piłkarzy. To, czego, moim zdaniem, zawsze nieco mu brakowało, to większ ilość spotkań, które podnosiłyby piłkarzom poziom adrenaliny, zmuszały do maksymalnego wysiłku, wykształciły umiejętność dawania z siebie wszystkiego w niemal KAŻDYM MECZU.
Bayern w trakcie ligowego sezonu n ogół NIE MUSIAŁ tego robić.
W związku z tym, Bayernowi będzie ciężej niż innym (zwłaszcza klubom hiszpańskim), wygrać LM. Co nie znaczy, że nie jest to możliwe. Jest. Bawarczycy muszą tylko wskoczyć na wyższy (europejski, ponad niemiecki) poziom – i oby nie nastąpiło to zbyt późno...
Adrenalina i emocje w każdym niemal meczu, gra „na maxa” - to powinien być wykształcony nawyk, codzienność, automatyzm działania i naturalny rytm gry zespołu. Nie zaś jednorazowe, czy sporadyczne akcje, związane właśnie z występami w europejskich pucharach. Spotkania na ligowym podwórku, raczej już tego typu doznań piłkrzom Bayernu nie dostarczają. Przynajmniej nie w stopniu wystarczającym - i szkoda!
Oczywiście, możemy mówić, że zabrakło w ostatnich latach szczęścia... Jasne, to także. Ale przede wszystkim, Bayernowi zabrakło tego, co funduje swoim uczestnikom La Liga chociażby - trzech, czterech równorzędnych niemalże drużyn, pomiędzy którymi toczą się zażarte boje przez cały sezon. Dzięki czemu wynik zawsze jest niewiadomą, a o tytuł mistrzowski walka toczy się często do samego końca. W Hiszpanii nikt we wrześniu nie zaryzykuję stwierdzenia, że na 95% wygra Real, Barcelona, Atletico, czy może Sewilla... W Niemczech obstawiać Bayern można nawet przed rozpoczęciem sezonu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, że pomyłki raczej nie będzie...
Ot i cały sekret i odpowiedź na pytanie: jaką tak naprawdę wartość ma ta (iluzoryczna?) potęga Bayernu, gdy zderza się z którąś z wymienionych wcześniej drużyn...
Trzy lata Guardioli w Monachium, trzy podejścia do LM, trzy porażki i trzy „hiszpańskie zmory” jak z najgorszych futbolowych koszmarów.
Real, Barcelona, Atletico – te kluby wcześniej eliminowały po kolei Bayern z najbardziej elitarnych, klubowych rozgrywek naszego globu. Dla samego Lewandowskiego, czwartą zmorą okazała się być jego obecna drużyna, która w roku 2013, na angielskiej ziemi pokonała Borussię Dortmund, której barwy reprezentował wówczas nasz kapitan reprezentacji.
Tegoroczna edycja, to będzie już piąte poważne podejście Lewandowskiego do tego, by zatryumfować w UCL. Nie można mu odmówić ani cierpliwości, ani wytrwałości, ani wiary w końcowy sukces. Ma marzenie i nie poddaje się nawet wtedy, gdy już tylokrotnie legło ono w gruzach. Robert wciąż wierzy i nie przestaje walczyć, cały on!
Muszę się przyznać do tego, że w chwilach rozgoryczenia i zwątpienia, niejednokrotnie zaczynałam żałować, że Lewandowski jednak nie zmienił Bundesligi na bardziej wymagającą ligę...
Z całym szacunkiem do tej niemieckiej - która go ukształtowała i zrobiła z niego profesjonalistę pełną gębą. Ale tutaj osiągnął już pewien pułap, wyżej nie podskoczy. Niby to jest bardzo dużo, niby jest zadowolony i szczęśliwy w Monachium. Coś mi jednak mówi, że to go tak do końca nie zadawala - a czas płynie...
Ta sama refleksja tyczy się osoby trenera. Niczego nie ujmując Guardioli, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam pałętało się pytanie, co by było gdyby Bayern zarządzany był ręką trenera, który nie tylko potrafi w odpowiednim czasie właściwie zmotywować i ustawić zespół, ale też jest w stanie wyciągnąć wnioski z poprzednich lat i wcześniejszych niedopatrzeń. Moim zdaniem Hiszpan wykonał w Monachium kawał dobrej roboty, ale mając takie możliwości i taki bagaż doświadczeń, mógł zrobić znacznie więcej w kwestii przygotowania drużyny do występów z LM. Takie jest moje zdanie. Nie potępiam go, ale też pomników stawiać mu nie zamierzam... Rozczarował mnie Guardiola i zawiódł. Choć zapewne, w swoim mniemaniu, zrobił wszystko, co mógł...
Jako zdeklarowana fanka Roberta Lewandowskiego, rok temu byłam straszliwie, bezgranicznie rozczarowana i rozgoryczona!!! Nie takiej wiosny życzyłam naszemu kapitanowi, on sam także nie na taką wiosnę czekał zapewne.
Oby ta okazała się dla niego wreszcie szczęśliwa. On w każdym razie nigdy nie zwątpił i nigdy się nie poddawał. W maju zeszłego roku, dzień po tym, jak jego Bayern odpadł w półfinale w starciu z Atletico, Lewandowski umieścił na jednym z portali społecznościowych taki oto wpis”
"We were fighting for our dreams! We failed. I still believe and I hope that one day the faith will lead me to the victory in the #UCL".
Prawdziwy „walczak”, „twardziel”, konsekwentnie podążający obranym przez siebie szlakiem...
I jak mu tu nie kibicować?
Powodzenia, Panie Robercie, niech to marzenie o LM w końcu teraz się spełni!!!
Mój typ na zwycięzcę tegorocznej edycji UCL?
Może być tylko jeden: oczywiście Bayern Monachium!
Obstawiam także, że na finał do walijskiego Cardiff załapie się także któryś z pozostałych klubów z Polakami w składzie – po cichu liczę na AS Monaco Kamila Glika. Choć powtórka z historii - czyli starcie dwóch niemieckich drużyna na Wyspach, też mogłoby być ciekawe. Zwłaszcza, że Łukaszowi Piszczkowi także mocno kibicuję!
W
wywiadzie niedawno udzielonym dla pisma Ajax
Life, Arkadiusz Milk stwierdził, że Ajax ma więcej jakości niż Legia.
Jednocześnie przestrzegał swój były klub przed tym, że warszawska drużyna
potrafi byćzabójczo skuteczna w
strzelaniu goli z kontry – o czym mógł się przekonaćwielki Real Madryt, czy też Borussia Dortmund. Myślę jednak, że w
Amsterdamie i bez uwag polskiego snajpera doskonale wiedzą, że na lekceważenie
Legii nie mogą sobie pozwolić. Generalnie szanse obu drużyn oceniane są pół na
pół, z delikatną jednak przewagą na korzyść Holendrów.
Kto więc awansuje i powalczy dalej, a kto
będzie musiał przełknąć gorycz porażki?
Dla Legii byłaby to już druga z rzędu lekcja
futbolu, udzielona jej przez Ajax. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie takiej
sytuacji – nie teraz, gdy w Legii wreszcie wszystko zaczyna tak sensownie się
układać (przynajmniej w szatni i na boisku; o „gabinetach” nie mówię). Poza
tym, teraz Legia jest silniejsza, niż dwa lata temu. Na pewno też mądrzejsza o
pucharowe doświadczenia i bardziej dojrzała. No i – co najważniejsze – ma na
ławce trenerskiej fantastycznego szkoleniowca, a w środku ofensywy świetnego
gracza, który zrobi wszystko, by jego klub mógł kontynuować swoją przygodę w
europejskich pucharach. Dla mnie to są dwa kluczowe atuty polskiego klubu,
których zabrakło w Legii przed dwoma laty.
Jasne, że takich jasnych punktów i
argumentów „na plus” jest znacznie więcej. Nie zapominam o takich nazwiskach,
jak chociażby Odjidja-Ofoe,Pazdan, Guilherme, Hloušek. Wielkie nadzieje pokładane też są w nowym nabytku mistrza
Polski - Tomáš Necid ma godnie zastąpić
dwóch poprzednich napastników, którzy zdecydowali się pożegnać z Warszawą.
Pytanie tylko, czy czeski napastnik jest w stanie tak błyskawicznie wkomponować
się w ofensywną układankę Jacka Magiery? Przecież zaliczył, grając z nowymi
kolegami, zaledwie dwa mecze – sparing w Hiszpanii i ligowe starcie w Arką
Gdynia. No i co prawda gola w nich nie strzelił, ale jednak miewał przebłyski,
widać że piłka go szuka, a rozgrywający widzą go na boisku.
Mimo absencji kilka podstawowych graczy (kontuzjowanych:
Rzeźniczaka i Moulina, czy nie mogącego zagrać ze względu na przepisy
Jędrzejczyka), Legia ma wciąż ciekawą kadrę, a w niej co najmniej kilku
wartościowych graczy. Powinni oni sobie poradzić w czwartek z Holendrami. Wierzę
w modrość trenera Magiery i w możliwości jego piłkarzy. Najbardziej jednak
liczę na Miroslava Radovića! To w nim upatruję tego, który poprowadzi Legię do
tryumfu nad Ajaxem! To w jego umiejętności i szaloną determinację wierzę! To
jego zaangażowania nie na 100, a na 200% oczekuję! Jeśli ktoś ma dać impuls do
walki, „pociągnąć” drużynę, podtrzymać wiarę w sukces w najtrudniejszych
momentach – to będzie to z pewnością Rado!
Rzecz jasna, w szatni ważna będzie praca trenerów,
ale gdy zabrzmi pierwszy gwizdek, to kapitan powinien poprowadzić swój zespół
we właściwym kierunku. W sobotnim spotkaniu ligowym z Arką Gdynia, Miroslav
Radović założył kapitańską opaskę (w zastępstwie Jakuba Rzeźniczaka), myślę że i
w czwartek też tak będzie - i że to jeszcze bardziej zmobilizuje go do walki.
A co, jeśli Ajax jednak okaże się lepszy od
Legii w dmumeczu 1/16 rozgrywek LE i piłkarzom Jacka Magiery pozostanie już
tylko rywalizacja na krajowym podwórku? Zewsząd słyszę głosy, że to starcie,
wbrew pozorom, wcale nie jest dla Legii najważniejsze w tym sezonie. „Dramatu
nie będzie” – jednogłośnie powtarzają niemal wszyscy… Priorytety są zgoła inne
- najważniejsza jest liga i jej wygranie, które umożliwi powtórną walkę w
kwalifikacjach Ligi Mistrzów.
Może i ewentualne odpadnięcie Legii dramatem
by nie było, może w oficjalnych wypowiedziach zarówno działacze, piłkarze, jak
i sam trener podkreślają, że to liga jest najważniejsza i obronienie mistrzostwa Polski... Ale tak po
cichu, gdzieś w głębi serca, to każdy z
nich wie, że los nie bez powodu postawił po raz kolejny właśnie Ajax na drodze
Legionistów. A najbardziej zdaje sobie z tego sprawę mój ulubiony piłkarz w
Legii, który poprzednie spotkanie w Amsterdamie oglądał z trybun, choć miał w
nim zagrać... Radović ma tutaj coś do udowodnienia - sobie i wszystkim w Legii.
Jeśli nie poprowadzi Legii do zwycięstwa, to będzie to jego osobista porażka i
wielkie rozczarowanie dla kibiców. A dla mnie w szczególności – nigdy nie
wybaczyłam Henningowi Bergowi tego, że w tak ważnym dla Legii momencie, wysłał
jej najlepszego zawodnika na trybuny, mimo, że ten był gotowy na mecz i z
pewnością zrobiłby wszystko, by godnie się pożegnać z kibicami prze wyjazdem do
Chin. Norweg jednak wolał unieść się honorem i swoje prywatne urazy postawił
nad dobro drużyny. Nigdy nie zapomnę miny wściekłego i bezradnego Radovića,
śledzącego poczynania swoich kolegów z trybun... Musiał wtedy patrzeć, jak drużyna,
której był do tej pory motorem napędowym i mózgiem, próbuje odnaleźć się w
nowej rzeczywistości, już bez niego. Mogę się tylko domyślać, jak paskudnie Rado
musiał się wtedy czuć i jak bardzo żałował, że nie może pomóc kolegom na
murawie. Niby na własne życzenie, niby z jego „winy”…A jednak scenariusz na tamten wieczór można
było napisać inaczej, obsadzając Miro w roli głównej. Ale nie ma co już dalej
dywagować, „co by było gdyby”. Lepiej skupić się na tym, co przed nami.
Los podarował Legii i Rado drugą szansę,
zmarnować ją, byłoby wielkim grzechem! Tak to widzę.
Minęły dwa lata, historia zatoczyła koło – a
33-letni serbski pomocnik, dziś ma świadomość, że wszystkie oczy kibiców Legii
będą skierowane przede wszystkim na niego i że to on powinien dać impuls
pozwalający drużynie pokonać utytułowanegoi bardziej doświadczonego rywala. To spotkanie, w kontekście całej tej
otoczki z chińskim transferem Radovića w tle, urasta dla mnie niemalże do rangi
symbolu i sprawia, że w tygodniu obfitującym w - o wiele bardziej prestiżowe - mecze
pucharowe, najbardziej czekam na czwartkowe starcie Legii z Ajaxem
właśnie!
Nawet starcie Bayernu z
Arsenalem nie wzbudza we mnie takich emocji, jak to, co się wydarzy przy
Łazienkowskiej… Nawet szlagier, na jaki się zapowiada pojedynek Napoli z Realem,
nie wydaje mi się aż tak atrakcyjny, jak ten, w którym jedną z głównych ról
odegra polska drużyna. Mimo, że ostatnie popisy Piotra Zielińskiego w barwach
Napoli sprawiają, że piłkarska środa w Lidze Mistrzów może być dniem, w którym
karty rozdawać będą Polacy.
A przecież jest jeszcze dzisiejsze spotkanie
Borussi Dortmund z Benficą, w którym najprawdopodobniej wystąpi wracający po
krótkiej przerwie spowodowanej kontuzją pleców, Łukasz Piszczek.
Szkoda tylko,
że w drugim wtorkowym spotkaniu LM (Paris Saint-Germain), nie zobaczymy jeszcze jednego z naszych
reprezentantów, bo wtedy to już w ogóle można by mówić o czymś w rodzaju
polskiej ofensywy na LM. W każdym z czterech spotkań rozegranych w tym
tygodniu, moglibyśmy podziwiać grę naszych rodaków. Niestety, Grzegorz
Krychowiak obejrzy to spotkanie z trybun, trener Emery nie znalazł dla niego
miejsca w składzie… Trudno, może w rewanżu „Krycha” już siępojawi? Trzymam za niego kciuki i czekam na jego
powrót w wielkim stylu!