Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 7 stycznia 2018

Plebiscyt Przeglądu Sportowego – czyli podział na dwa obozy


Plebiscyt Przeglądu Sportowego stał się pretekstem do kolejnej wojenki polsko-polskiej. Jego wyniki wzbudzają tak niezdrowe i tak żenująco nieadekwatne do tej skądinąd pozytywnej sytuacji, niezdrowe emocje, że to aż momentami przerażające...
Napawa mnie to coraz większym smutkiem i wzbudza niesmak.

Jesteśmy naprawdę wybitnie uzdolnionym narodem, nie ma co do tego wątpliwości! Zwłaszcza gdy przychodzi wykazać się nam na polu absurdalnych kłótni i sporów o coś, co powinno być powodem do wspólnej radości i dumy, a zamiast tego – dzieli... 
No właśnie, podziały i przesadnie ostre zróżnicowanie stanowisk w kwestii dotyczącej zwyczajnego plebiscytu. Znowu jesteśmy skłóceni i w narodowym zacietrzewieniu staramy się zająć jak najbardziej dogodne pozycje po którejś ze stron barykady, przyłączając się do jednego z dwóch wrogich sobie obozów... 
Tak, jakby mało nam było jeszcze podziałów politycznych...



Obóz zwolenników talentu i dokonań Kamila Stocha, w kontrze do tego, co udało się na przestrzeni minionego roku osiągnąć Robertowi Lewandowskiemu. Grupa zachwyconych kreacją Anny Lewandowskiej w opozycji do tych, których zauroczyła stylizacja Ewy Bilan-Stoch.
Tak, jakby sportowe sukcesy jednych, wykluczały czy dyskredytowały to, co prezentują inni. Tak jakby to, jak wypadnie na gali żona jednego sportowca, automatycznie przekreślało występ drugiej. A przecież w niemal 40-milionowym narodzie jest miejsce zarówno dla fanów Kamila, jak i Roberta. Na zorganizowanej z takim rozmachem imprezie, może brylować każda z żon naszych Mistrzów. Jasne, że możemy oceniać te ich osiągnięcia, zasługi, wystąpienia i wypowiedzi. Ale sposób, jaki to robimy, niestety często sięga poziomem słownego rynsztoka...
I to jest po prostu przykre, zwyczajnie smutne i beznadziejnie niepoważne.

Ktoś może próbować zarzucić mi stronniczość, bo nigdy nie ukrywałam swojej sympatii dla Lewego i podziwu dla tego, co udało mu się osiągnąć. Nie do przecenienia jest dla mnie jego rola zarówno w narodowej reprezentacji, jak i kadrze Bayernu Monachium.
Wszystko to nie oznacza jednak, że na postać naszego czołowego piłkarza, patrzę zawsze bezkrytycznie i zgadzam się każdym jego zachowaniem i wypowiedzią. To samo tyczy się jego żony, Anny. Każdemu zdarzają się niefortunne sformułowania, czy słowne wpadki. Być może wczoraj Anna Lewandowska mogła bardziej dyplomatycznie się zachować, być może powinna bardziej powściągliwie udzielać wywiadów, skuteczniej ukrywać pewne emocje... Być może. Ale, na litość boską, czy naprawdę aż tak wielką zbrodnię popełniła wczorajszego wieczoru, żeby narazić się na taką falę szyderczych, czasem nienawistnych wręcz komentarzy? 

 
Żeby było jasne, przy całym moim szacunku i podziwie dla Roberta, to akurat do fanek jego żony nie należę. Mimo to, uważam, że wczoraj nie zrobiła niczego niestosownego. Jest tylko człowiekiem, a świadomość występu na gali oglądanej przez miliony osób musi wywoływać dodatkowy stres. Że nie potrafiła ukryć rozczarowania? Że nie ma zdolności aktorskich pozwalających jej zatuszować prawdziwe emocje? Że kibicuje swojemu własnemu mężowi i w jej odczuciu to właśnie on zasługiwał na najwyższą notę? Że później w wywiadzie szczerze przyznała, że po cichu i „w głębi serca” liczyli oboje z Robertem na coś więcej?
Oto jej wczorajsze „grzechy”, dla niektórych – niewybaczalne!
Pewnie lepiej by wypadła, gdyby jak rasowa hipokrytka udawała fałszywą skromność i powiedziała np., że nie śmiała nawet marzyć o pierwszej dziesiątce, nie mówiąc o miejscu na podium...

A Ewa Bilan-Stoch? Czy gdyby wyniki plebiscytu okazały się odwrotne, cokolwiek by w swoim występie zmieniła? Nie sądzę. Bo dla niej Kamil zapewne jest mistrzem i jej osobistym bohaterem bez względu na wyniki jakichkolwiek głosowań czy zawodów. Każdy, kto kiedykolwiek uprawiał sport i ma świadomość, czym jest trening, wyrzeczenia i systematyczna praca, wie o czym mówię. Każdy, kto z bliska przygląda się życiu sportowego mistrza, musi to docenić. Zwłaszcza żony sportowców. A że Pani Ewa przy okazji w swojej góralskiej stylizacji wyglądała po prostu obłędnie – to w sumie nie dziwi, że zebrała aż tak dobre recenzje. Jak dorzucimy do tego jeszcze fakt, że data plebiscytu zbiegła się ze wspaniałym triumfem naszego fenomenalnego skoczka, to oczywiste jest, że jej wystąpienie musiało wypaść co najmniej dobrze.
I w tym momencie nie mogę powstrzymać się od zadania retorycznego pytania: czy gdyby plebiscyt odbył się w dniu awansu na mundial, jego wynik byłby taki sam...?



Sam wynik jednak w tym momencie jest dla mnie kwestią drugorzędną. Nie o to chodzi, kto wygrał, na kogo głosowało więcej osób. Cieszę się z sukcesu Kamila Stocha i nie mam nic przeciwko temu, że na fali tego sukcesu, został on wybrany najlepszym polskim sportowcem. Licytowanie się która dyscyplina sportu jest ważniejsza, a które sportowe osiągnięcie większe, nie ma większego sensu. Tego po prostu nie da się zmierzyć. Liczy się to, ile osób na kogo zagłosuje. Na Kamila Stocha zagłosowała większa liczba, więc należy ten wybór uszanować. Nawet jeśli nasze osobiste preferencje są inne.

Szkoda, że nie każdy z nas potrafi cieszyć się czystą radością z faktu, że w ostatnich latach przybywa nam wybitnych sportowców i coraz częściej osiągają oni sukcesy na arenie międzynarodowej. Dlatego właśnie tego typu plebiscyty siłą rzeczy muszą wzbudzać kontrowersje. Przykre jednak, że emocje, które temu towarzyszą, są aż tak negatywne...
Coś mi mówi, że jako naród, bylibyśmy bardziej zgodni i bardziej szczęśliwi, gdybyśmy... aż tylu powodów do radości i dumy nie mieli. Paradoksalnie. Gdybyśmy zamiast dwóch fantastycznych, wybitnie utalentowanych i ambitnych sportowych gladiatorów, którzy są najwspanialszą wizytówką naszego kraju, nie mieli nikogo o tak ogromnych potencjale. Albo tylko jednego z nich. Bo, jak pokazuje ta sytuacja, nadmiar szczęścia i sportowych sukcesów, ewidentnie nam nie służy. Nadmiar wielkich nazwisk, pięknych chwil sportowych triumfów i sukcesów, wyzwala w nas bardzo niedobre emocje i daje pretekst do tworzenia kolejnych podziałów – takich dyskusyjnych okopów nawet na tym sportowym, dotychczas na ogół neutralnym gruncie...
Szkoda...