Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 12 listopada 2018

Nie ma tego złego – czyli bundesligowy wiatr zmian

Podoba mi się to. Jestem wręcz zwolenniczką rewolucyjnych przetasowań w ligowej tabeli, zwłaszcza w jej górnej części. Przetasowań, które mają miejsce jeszcze w tej „bezpiecznej” części sezonu, gdzie ewentualne porażki nie muszą być obarczone zbyt poważnymi konsekwencjami. Zaskakujące wyniki i lokaty w momencie, gdy rozgrywki jeszcze nie są nawet na półmetku, ale już wyraźnie widać, że tym razem na nudę nie ma szans, a dotychczasowy dominator będzie musiał postarać się bardziej niż zazwyczaj. Oczywiście, jeśli nie zamierza oddawać tytułu i mistrzowskiej patery w obce ręce...


To, co można zaobserwować po jedenastej kolejce Bundesligi, może jeszcze na miano rewolucji nie zasługuje, ale już o wielkiej niespodziance możemy mówić z pewnością! No dobrze, fakt że fotel lidera nie jest już tradycyjnie okupowany przez Bayern, można by jeszcze jakoś wytłumaczyć – każdy w końcu kiedyś łapie zadyszkę, nawet najlepsi. Zwłaszcza, że na pierwszym miejscu ligowej tabeli zasiada obecnie nie byle kto – bo odwieczny rywal Bayernu do tytuły Deutscher Meister, klub z ogromnymi tradycjami i dorobkiem, Borussia Dortmund. Borussia, która tuż przed rekordową serią zwycięstw FCB (6 zdobytych tytułów mistrza Niemiec pod rząd) tryumfowała dwukrotnie – w sezonie 2010/11 i 2011/12. Późniejsze lata to była już totalna, bezdyskusyjna i bezprecedensowa dominacja klubu z Monachium. A zatem – oddanie pola (przynajmniej chwilowe) akurat Dortmundczykom, nikogo raczej nie dziwi. Wręcz dla wielu było to kwestią czasu, biorąc pod uwagę osobę szkoleniowca BVB (w tej roli doskonale znany kibicom Bundesligi, Lucien Favre) oraz świetne ruchy zarządu podczas okienka transferowego. Borussia się wzmocniła, ustabilizowała organizacyjnie, dojrzała po prostu do tego, by znowu walczyć o najwyższe cele. Efekty tego wszyscy możemy podziwiać już od jakiegoś czasu, a zewsząd można usłyszeć głosy, że klub z Zagłębia Ruhry gra najlepszą piłkę nie tylko w Niemczech, ale też w całej Europie. 

 
Na przeciwnym biegunie (jeśli chodzi o formę i atmosferę w szatni) znajduje się wciąż jeszcze aktualny mistrz Niemiec. Bawarczycy tradycyjnie już nie przeprowadzili ani jakichś spektakularnych transferów, ani też nie zatrudnili doświadczonego i utytułowanego trenera, przed którym największe gwiazdy klubu czułyby respekt. Mało tego, Niko Kovac nie dostając na starcie kadrowych wzmocnień dużego kalibru, jednocześnie został „obdarowany” pakietem graczy o dość trudnym charakterze, delikatnie mówiąc... Biorąc pod uwagę te wszystkie fakty dotyczące obu klubów, obecny stan rzeczy raczej nikogo nie powinien mocno dziwić. Odwrócenie ról (to teraz Bayern jest tym, który musi gonić lidera) jest wypadkową wielu czynników i raczej logiczną konsekwencją błędnych ruchów jednych, przy jednoczesnych doskonałych posunięciach tych drugich. Można by powiedzieć, że Borussia wykorzystała chwile słabości giganta i idąc za ciosem, pokonała go (wreszcie) w bezpośrednim starciu, biorąc rewanż za ostatni, sromotnie przegrany Der Klassiker (0:6). Rzeczywiście, można by - gdyby chodziło tylko o zamianę miejsc na podium, o kwestię pierwszej i drugiej lokaty. Ale tutaj przecież mamy do czynienia z sytuacją niecodzienną, z takim obrazem tabeli, jakiego kibice Dumy Bawarii już bardzo dawno nie mieli okazji oglądać. Patrząc bowiem na aktualne zestawienie, widzą, że ich drużyna po 11 kolejce zajmuje dopiero 5 lokatę... Pozycję nie tylko za plecami BVB, ale także Borussi M'gladbach, RB Lipsk i Eintrachtu Frankfurt! Dla wielu z nich jest to to niczym ziszczenie się najgorszego koszmaru, powód do wstydu i... zwolnienia trenera. Bo oczywiście wiara w cudowny efekt działania „nowej miotły”, przy jednoczesnym coraz mocniejszym powątpiewaniu w możliwości Niko Kovaca, jest ogromna, przynajmniej w przypadku niektórych. 

 
Ja jednak, przy całej mojej sympatii dla Bayernu, pozwolę sobie na nieco odmienne zdanie na ten temat. Zapewne zaskakująco i może nieco przekornie powiem: jest dobrze. Powiem więcej: kibice Bawarczyków i fani Roberta Lewandowskiego powinni się cieszyć z takiego właśnie, a nie innego, układu tabeli! Powinni zacierać ręce na myśl, jakie efekty prawdopodobnie przyniesie podrażniona ambicja, urażona duma i sprowadzone brutalnie na ziemię mocno wybujałe ego gwiazdorów „FC Hollywood”. Nie ma bowiem lepszego źródła motywacji, niż chęć rewanżu. Nie ma bardziej skutecznego bodźca do walki na boisku, niż potrzeba udowodnienia innym swojej wyższości, nie ma w końcu lepszego powodu do jeszcze większego wysiłku, niż konieczność pogoni za liderem, który oddala się na coraz bardziej niepokojący dystans. 

 
Piłkarze Bayernu przyzwyczaili kibiców Bundesligi (a także samych siebie), że rządzą na niemieckim podwórku i że są poza zasięgiem pozostałych drużyn, które mogą – i owszem – toczyć zagorzałą walkę, ale o... drugą lokatę. Dziś wiemy, że prawdopodobnie kwestia mistrzostwa Niemiec w sezonie 2018/20119, po raz pierwszy od lat będzie sprawą otwartą do samego końca, być może aż do ostatniej kolejki. Przynajmniej wszystko na to wskazuje – i dobrze! Ja tam jestem bardzo zadowolona z takiego właśnie obrotu spraw, I mówię to jako kibic Bayernu Monachium. Jako ktoś, kto – mimo tylu nieprzychylnych okoliczności – wierzy w końcowy sukces tego klubu w bieżącym sezonie. I nie mam tutaj na myśli tylko rozgrywek krajowych, ale także europejskie puchary. Być może dla kogoś zabrzmi to niedorzecznie, ale ja widzę w tym głęboki sens. Po pierwsze słabsza postawa FCB w ostatnim czasie powinna wyjść na dobre nie tylko Bundeslidze (przewidywalna liga, to nudna liga), ale także samemu Bayernowi i jego zawodnikom.



Generalnie, im większa wściekłość i frustracja teraz,tym lepiej będzie potem, czyli na wiosnę. Piłkarze ci ostatnimi laty popadli w marazm, samozachwyt, znużenie i zblazowanie. Po latach zbytniej pewności siebie - przyda im się taka lekcja pokory. Dobrze im zrobi przetrawienie gorzkiej pigułki, jaką zapewne jest dla nich porażka z odwiecznym rywalem, w najbardziej prestiżowym meczu tej jesieni w Niemczech. Przegraną z BVB w sobotnim Der Klassiker, biorę za dobrą kartę i wcale mnie ona nie martwi. Jest niczym ożywcza bryza, taki przełamujący bundesligowe schematy wiatr zmian.
Bo dla Bayernu i całej ligi nie ma nic lepszego, niż mocna Borussia!

wtorek, 6 listopada 2018

Kac po Oktoberfest – czyli dziwna niemoc piłkarzy Bayernu Monachium...


W szatni FCB atmosfera zapewne jest tak gęsta, że można by ciąć ją nożem. Obraz gry na boisku jest nie do zaakceptowania nawet dla najbardziej wyrozumiałych i cierpliwych kibiców. Tego braku stylu, zaangażowania i toporności w grze, po prostu nie da się oglądać. Zaś media mają co chwila świeżą pożywkę (a raczej ubaw) dzięki publicznym popisom - a to włodarzy Bayernu podczas konferencji, a to żony jednego z czołowych piłkarzy klubu. Nie bez kozery ktoś kiedyś nazwał ekipę z Monachium FC Hollywood – dziś ta ksywka pasuje jak ulał, a piłkarze, niczym wylansowane przez media gwiazdy filmu, okupują pierwsze strony gazet, a ich poczynania (niekoniecznie boiskowe) gorąco komentowane są na wszelkiego rodzaju portalach i forach internetowych. A przecież jeszcze całkiem niedawno wszystko wydawało się iść w całkiem dobrym kierunku...



A zatem, co poszło nie tak? Co sprawia, że po całkiem przyzwoitym początku sezonu, nagle w okolicach słynnego Oktoberfest (w tym roku festiwal rozpoczął się 22 września), Bayern Kovaća złapał zadyszkę i w sumie, z małymi przerwami, trwa ona do dziś? Niczym kac, po suto zakrapianej imprezie... Piłkarze, skądinąd świetnie wyszkoleni technicznie, nagle nie potrafią sforsować obrony zespołu, który okupuje od dawna dolne rejony tabeli. Ich akcje nie mają płynności, zaś styl gry (a w zasadzie jego brak), w niczym nie przypomina tego, czym kibic futbolu mógłby się zachwycać, albo przynajmniej co mógłby oglądać bez bólu zębów.
To że w kolejnym okienku brakuje jakichś spektakularnych transferów, to już zdążyliśmy się przyzwyczaić – słynna niemiecka rozwaga, oszczędność, wierność tradycji i klubowym zasadom. Moim zdaniem to nie jest odpowiedź na nurtujące dziś wszystkich pytanie. Bo mimo wszystko, kadra Bayernu (nawet po pozbyciu się Vidala i Bernata), nadal wygląda solidnie. Przynajmniej na papierze... Tradycyjna już plaga kontuzji? No cóż, podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale tutaj faktycznie można by się głębiej zastanowić, czy po wypadnięciu fajnie rozkręcającego się z każdym meczem na skrzydle Comana, czy będącego w świetnej dyspozycji Thiago, rzeczywiście nie powstała trudna do zasypania wyrwa? 


 
A może to trener jest tutaj problemem i to on jest odpowiedzialny za brak atmosfery w szatni, a na boisku – brak finezji? Może to z niego kibice Bayernu powinni zrobić kozła ofiarnego, a zarząd zwolnić szkoleniowca, który nie spełnia oczekiwań i pokładanych w nim nadziei? Patrząc w ostatnim czasie na szereg dziwnych ruchów włodarzy Gwiazdy Południa, nie zdziwiłaby mnie zbytnio taka decyzja. I choć dziś zarówno Karl-Heinz Rummenige, jak i Uli Hoeneß, zapewniają o poparciu dla Chorwata, to jednak przecież niczego nie można wykluczyć... Ja, choć na początku ani wielką fanką, ani też zwolenniczką Niko na trenerskim stołku w Bayernie nie byłam, to dziś kibicuję mu z całego serca. Nie dlatego, że uważam go za jakiegoś wybitnego trenera (choć oczywiście zadatki ma, by takowym się kiedyś stać), ani też nie przez jakiś sentyment. Po prostu bardzo bym chciała, żeby mu się udało z jednego prostego powodu – otóż by nie potwierdziła się znana i praktykowana zasada, że nie ma takiego trenera, którego piłkarze nie byliby w stanie zwolnić... Nie chcę patrzeć, jak „sfochowane„ gwiazdy najpierw swoim zachowaniem podważają autorytet szkoleniowca, lekceważą jego polecenia podczas treningu, sieją ferment w szatni, robią zamęt w mediach społecznościowych, zawiązują jakieś nieformalne koalicje, a potem celowo grają na przysłowiowe pół gwizdka, męcząc się niemiłosiernie z drużynami, które kiedyś rozjeżdżaliby niczym słynny monachijski walec. 




Kiker podaje konkretne nazwiska, wtajemniczeni wiedzą doskonale o kim mowa. Chodzi o tzw. „starą gwardię”, piłkarzy którzy w drużynie są już tak długo, że chyba poczuli się w niej zbyt pewnie i zwyczajnie sodówka uderzyła im do głowy – Robben, Ribéry, Hummels, Mueller, Boateng. Niezadowoleni, krytykujący, obrażający się o co popadnie. Zblazowani gwiazdorzy, którym raczej nie za bardzo chce się walczyć u boku trenera bez jakiegoś wielkiego dorobku, doświadczenia i autorytetu na arenie międzynarodowej. Oto ci, z którymi przyszło pracować szkoleniowcowi na dorobku – taką ekipę dostał Niko Kovać na starcie swojej pracy w najpotężniejszym niemieckim klubie. W jakim procencie miał wpływ na jej skład personalny? W znikomym, żeby nie powiedzieć – w żadnym. Zamiast entuzjastycznie nastawionych, wygłodniałych sukcesu, gotowych umierać za niego na boisku młodych wilków, dostał bandę zblazowanych starych wyjadaczy, którzy będą buntować się za każdym razem, gdy tylko coś nie pójdzie po ich myśli. Będą zawsze mądrzejsi niż ich trener, a jego decyzje podważać na każdym kroku. Tylko dlatego, że Kovać nie jest... Juppem Heynckesem. Bo chyba tylko ten jeden szkoleniowiec byłby w stanie zapanować nad taką trudną grupą. Na niezłą minę wsadził zarząd FCB Chorwata, nie ma co! Chyba tylko współczuć mu dziś można, choć jeszcze niedawno zapewne większość mu zazdrościła...




Puenta? Nie ukrywam, że nigdy jakąś wielką sympatią nie pałałam ani do Robbena, ani do Ribéryego. W przypadku Hummelsa i Muellera jest zgoła odwrotnie, ale dziś nie ma to nic do rzeczy. Moje osobiste sympatie i antypatie nie mają znaczenia. Gdy ktoś zachowuje się niepoważnie, wręcz dziecinnie i mało profesjonalnie, to wówczas należy nazywać rzeczy po imieniu. Ale teraz to nie na nich głównie skupi się moja krytyka. To nie oni są w głównej mierze winni – za obecny stan odpowiada ktoś inny. Bo na to zachowanie piłkarzy ci dostają zielone światło z góry. Brak zdecydowanej reakcji panów Uliego i Karla-Heinza jest niemym przyzwoleniem na tego typu wybryki. Takie toksyczne i mocno zaraźliwe „infekcje” w świecie sportu leczy się w bardzo prosty i skuteczny sposób – trybuny i kara finansowa. Jasny przekaz, żeby ewentualni naśladowcy stracili na starcie zapał. Nie wspomnę, że w ogóle nie byłoby potrzeby stosowania jakichkolwiek kar w przypadku duetu Robben-Ribéry, gdyby po raz kolejny nie przedłużano z nimi kontraktu. Zatrzymywanie w nieskończoność w klubie graczy tak mocno zaawansowanych wiekowo, tak często łapiących kontuzję i tak bardzo konfliktowych – mistrzostwo świata absurdalnych decyzji! W dodatku obarczanie tym problemem nowo zatrudnionego szkoleniowca, to jak rzucanie komuś na starcie kłód pod nogi... W chwili powierzenia funkcji trenera komuś takiemu jak Kovać, decydenci w FCB powinni byli wiedzieć, że szatnię należało wcześniej odświeżyć, solidnie przewietrzyć i pozbawić „elementów toksycznych”. Tego jednak nie zrobiono. Na efekty braku właściwych decyzji nie trzeba było długo czekać. Mleko się rozlało, panuje chaos i ogólne rozprężenie. I wygląda na to, że komuś w Monachium sprawy wymknęły się spod kontroli. Totalna konsternacja kibiców i wyczekiwanie – co drużyna zaprezentuje w najbliższym meczu w ramach fazy grupowej Ligi Mistrzów, a potem, czy wreszcie przełamie się w niemieckim „Der Klassiker”, w starciu z odwiecznym rywalem: Borussią Dortmund? No i najważniejsze z pytań – jeśli w końcu kryzys się skończy, to kto nad nim zapanuje? Czy będzie to, podejmujący zdecydowane działania i konsekwentne decyzje personalne, Niko Kovać? Czy może Bayern po raz kolejny będzie musiał ściągać „strażaka”, który posprząta po swoim poprzedniku...?

wtorek, 9 października 2018

ZŁOTA PIŁKA znów nie dla Lewego – Le Cabaret, czy może jednak...

No właśnie – jak dziś postrzegane jest to niegdyś (a może wciąż) bardzo prestiżowe i ze wszech miar pożądane trofeum? Nagroda dla najlepszego piłkarza roku przyznawana do niedawna głosami dziennikarzy, kapitanów reprezentacji i selekcjonerów. Jednak od 2016 r. głosować mogą już tylko sami dziennikarze. Czy zmiana ta sprawia, że wybór laureatów będzie bardziej sprawiedliwy, a kryteria, którymi będą kierować się żurnaliści, cechował będzie większy obiektywizm? Czy raczej należy pogodzić się z faktem, że w większości przypadków będą to czysto subiektywne odczucia, niekoniecznie poparte indywidualnymi statystykami ocenianych piłkarzy, czy ich realnymi osiągnięciami w danym roku. A może, jak twierdzą niektórzy, to zwykły festiwal popularności i efekt dobrego PR-u? Tak, czy inaczej, zawsze – jestem o tym święcie przekonana – znajdą się tacy, którzy wynikami tego plebiscytu nie będą zachwycenie. Zawsze też kontrowersje wzbudzać będą same nominacje. W tym roku wśród nominowanych do zdobycia tytułu najlepszego piłkarza roku zabrakło kapitana naszej kadry narodowej, czołowego piłkarza Bayernu Monachium i króla strzelców Bundesligi - Roberta Lewandowskiego. 


Decyzja ta wywołała u jednych konsternację, u innych sprzeciw, byli też tacy, którzy w pełni ją popierają i uznają za jak najbardziej słuszną. W sieci fakt ów wywołał burzliwe dyskusje, lawinę komentarzy – zdania były oczywiście podzielone, ale raczej niewielu było takich, którzy pozostali obojętni wobec tego faktu i powstrzymali się od wyrażenia własnej opinii. Sam najbardziej zainteresowany, póki co, nabrał przysłowiowej wody w usta, choć przecież dobrze wiemy, że Lewy potrafi mocno spuentować sytuację, która go zbulwersuje. Jego słynne „Le Cabaret” podsumowujące wyniki plebiscytu w 2016 (kiedy to nie znalazł się wówczas w czołowej 10 i zajął 16 lokatę) przeszło już do historii. Aż strach pomyśleć, co Robertowi chodzi po głowie w sytuacji, gdy teraz nawet nie znalazł się w gronie nominowanych... I jakie słowa cisną mu się na usta. 



Ja sama oczywiście nie jestem zachwycona faktem, że w tym roku zabraknie naszego reprezentanta w grupie najlepszych piłkarzy świata. Z drugiej jednak strony, sytuacja ta nie wywołuje u mnie już takich emocji i wewnętrznego sprzeciwu, jak pewnie wywołałaby kiedyś. Generalnie, nabrałam większego dystansu do mojej ukochanej dyscypliny sportowej, a jeśli chodzi o mojego ulubionego piłkarza, to po prostu uważam, że tego typu plebiscyty nie są (i nigdy nie były) wyznacznikiem jego talentu i realną oceną jego osiągnięć i zasług – zarówno na płaszczyźnie klubowej, jak i reprezentacyjnej. Choć zapewne byłoby mu miło kiedyś znaleźć się na uroczystej gali i unieść tryumfalnie w górę ten „złoty przedmiot pożądania piłkarzy”... ;)


Ale! Wróćmy na ziemię do obecnej piłkarskiej rzeczywistości i do tego, jak Robert Lewandowski zaprezentował się w tym sezonie na tle innych wybitnych piłkarzy. I czy rzeczywiście pretensje, żal i sprzeciw tych, którzy nie mogą zrozumieć tego braku nominacji, są uzasadnione. Moim zdaniem, mimo mojej od dawna zdeklarowanej ogromnej sympatii i jeszcze większego szacunku dla Lewego – nie. Sorry, ale nie. Chociaż oczywiście rozumiem, gdy czyjeś piłkarskie serce, czy serce piłkarskiego patrioty jak kto woli, tak mocno buntuje się przeciw, jak by się zdawało, rażącej niesprawiedliwości. I moje serce bije wówczas waszym rytmem i jest po stronie tych, którzy tak dzielnie bronią stanowiska, że pominięcie Lewego nie jest po prostu fair. Tak więc – sercem jestem z Wami, zawsze jestem z tymi, którzy potrafią docenić profesjonalizm, zaangażowanie i pracę człowieka, który w historii futbolu już mocno się zapisał i który zapewne jeszcze nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jestem o tym głęboko przekonana! Ale rozum podpowiada mi co innego... 



Dziś Robert ma za sobą rozdział piłkarskiego życia, który do jego najlepszych nie należał, delikatnie mówiąc... Może nawet on sam nazwie go kiedyś „Rozczarowanie”, kto wie? Nawet jeśli tak dobrze się zapowiadał... Nawet jeśli Lewy wciąż na każdym kroku udowadnia, że zarówno w kadrze (król strzelców eliminacji mundialu), jak w klubie (król strzelców Bundesligi), jest arcyważnym ogniwem, zawodnikiem z najwyższej futbolowej półki, to jednak w tym roku wielu było takich, którzy przyćmili jego osiągnięcia, talent i umiejętności. Takie są fakty. Czy byli to wszyscy spośród 30 nominowanych? Czy każdy z nich zasługiwał na to bardziej niż Lewandowski? Pewnie nie. Nie wiem. Może. Nie ważne. Nie ważne, bo jeśli Złota Piłka może mieć jakieś istotne znaczenie dla zawodnika tej klasy, to chyba tylko wówczas, gdy się ją wygrywa po prostu. Taka nominacja może być prestiżowa dla jakiegoś debiutanta, czy po prostu gracza mniejszego formatu. Jej brak nie ma w tym roku większego znaczenia – nie oszukujmy się, Lewandowski nawet, gdyby się znalazł w tej 30-osobowej grupie, zapewne na Top10 szans by nie miał najmniejszych. Pewnie też – wobec takiej a nie innej postawy naszej kadry na mundialu oraz mało imponującego sezonu z Bayernem – na pierwszą 20 rokowania też by były małe... Może więc lepiej, że tym razem nikt nie będzie go oceniał. Może więc lepiej, żeby na tę ocenę poczekał jeszcze sezon, lub dwa – bo jestem pewna, że jego czas jeszcze nadejdzie. Ja w każdym razie czekam na tryumfalny powrót Lewego – nie tyle do elity w plebiscytach, co do szczytowej formy w najważniejszych dla piłkarza turniejach.


wtorek, 18 września 2018

Powrót



Dziś wraca Liga Mistrzów – dlatego pomyślałam, że może wreszcie czas wybudzić się z twórczego zahibernowania i ponownie zacząć wrzucać jakieś piłkarskie teksty na mojego bloga... 
Przynajmniej od czasu do czasu – w końcu kiedyś dość często to robiłam, sprawiało mi to niemałą frajdę i (jak pokazują mi nieśmiało statystyki) wciąż są osoby, które tutaj zaglądają. Mimo, że ja nie robiłam tego od miesięcy... 
Tak jakoś zaniedbałam pisanie o piłce, a może raczej zamieniłam dłuższe teksty na dużo bardziej zwięzłą formę, jaką jest Twitter. Muszę przyznać, że to medium społecznościowe wciągnęło mnie dość mocno. Może dlatego, że łatwiej i szybciej można się komunikować z innymi użytkownikami, niż w przypadku blogosfery? A może po prostu dyskusje na Twitterze są czasem niesamowicie wciągające? W każdym razie tak sobie sama tłumaczę tę „zdradę”. 
Na szczęście, główny przedmiot moich ulubionych dyskusji, przemyśleń i dywagacji, pozostał niezmienny. Piłka! Mimo chwilowego zwątpienia (po fatalnym występie naszych na mundialu) i małego letniego przesilenia tematem, około futbolowe klimaty wciąż są mi bliskie, wciąż wywołują u mnie ogromne emocje i budzą zainteresowanie. Choć milczałam, to cały czas śledzę, co się dzieje w świecie piłki i myślę, że jestem na bieżąco. Dlatego teraz, jeśli tylko akurat wydarzy się coś ciekawego, coś, co mnie jakoś mocniej poruszy, obiecuję to skomentować na moim blogu.
A zatem – do usłyszenia wkrótce!
Wracam... :)