Łączna liczba wyświetleń

sobota, 27 lutego 2016

NIC DWA RAZY SIĘ NIE ZDARZA - CZYLI 5/9 LEWANDOWSKIEGO JUŻ SIĘ NIGDY NIE POWTÓRZY...





Niby to oczywiste i niby każdy zdaje sobie z tego sprawę...
To jasne, że Lewandowski nie będzie za każdym razem aplikował Wolfsburgowi pięciu bramek w dziewięć minut - to po prostu n i e m o ż l i w e.
Tak się nie da - z rożnych względów. Choćby dlatego, że defensywa każdego rywala Bayernu włącza tryb maksymalnej koncentracji i skupienia uwagi na Robercie. A już w przypadku klubu z Wolfsburga, to obrońcy - siłą rzeczy - są szczególnie przewrażliwieni i zapewne od pamiętnego wrześniowego wieczoru, zamierzają kryć go dwa razy bardziej, niż jakiegokolwiek innego napastnika.
Nie zdziwiłabym się, jeśli miałoby się okazać, że na ich psychice tamten mecz odcisnął trwałe piętno... Coś w rodzaju boiskowej traumy, koszmaru, który będzie się im jeszcze długo śnił po nocach...
W każdym razie, nie zazdroszczę im sytuacji, gdy wobec fenomenu polskiego snajpera, ich bezradność była tak samo rażąca, jak siła rażenia napastnika Bayernu.  
Dziś, tamta upokarzająca sytuacja miała się już nie powtórzyć i rzeczywiście pogromu nie było. Niemniej jednak cieszy fakt, że Robert zdobył swoją 23 bramkę (w 22 meczach ligowych w tym sezonie) i tym samym, zdołał umocnić się na pierwszym miejscu w klasyfikacji najlepszych strzelców Bundesligi. Zajmujący drugie miejsce, zawodnik Borussi Dortmund, Pierre-Emerick Aubameyang, zdobył dotychczas 21 bramek.
Świetnie także wyglądają statystyki duetu Lewandowski - Muller. Obaj mają na koncie już 40 trafień. A przecież liczą się jeszcze asysty.

Ale wracając do zasadniczej kwestii - choć niby nie oczekuję, że coś tak kosmicznie ekscytującego, jak mecz z 23 września 2015 r.,  miałoby się powtórzyć, to jednak na dzisiejszy mecz z Wolfsburgiem czekałam z nieco większym dreszczykiem emocji...
Oczywiście, takiego show, jakiego byliśmy świadkami w poprzednim starciu obu drużyn, dziś nie było. Jednak spotkanie mogło się podobać i z pewnością nie przyniosło rozczarowania.
Choć w sumie... Czy przypadkiem nie jest trochę tak, że dla kogoś, kto na żywo śledził TAMTO spotkanie, i na gorąco komentował dynamicznie zmieniającą się sytuację na boisku pomiędzy 51 a 60 minutą, każdy inny mecz będzie w jakimś sensie małym rozczarowaniem, niedosytem, zawodem...?
Czy, gdy było się świadkiem czegoś niezwykłego, można potem doceniać coś, co jest "zaledwie" dobre, solidne, poprawne i efektywne?
Przyznam, że tamto niezapomniane widowisko nieco zaburzyło mi na pewien czas percepcję i ocenę następujących po nim innych meczów, ale powoli wszystko już wraca do normy. Po prostu pogodziłam się z myślą, że takie chwile, jak tamte 9 minut, które podarował polskim (i nie tylko) kibicom gracz Bayernu z numerem 9 na koszulce, już się nie powtórzą... 
I że miałam to szczęście, w pewnym sensie w tym uczestniczyć. Czuję się też, jako kibic futbolu, usatysfakcjonowana i wyróżniona, że dane jest mi żyć w erze Roberta Lewandowskiego - który jest piłkarzem tak fenomenalnym, nietuzinkowym, kompletnym i profesjonalnym, że aż wydaje się być bardziej bohaterem komiksu, nie zaś realnym graczem, z krwi i kości...

Dzisiejszy mecz - w porządku. Z przebłyskami, ale bez zachwytu. Oczywiście szacunek, jeśli chodzi o kondycję, zresztą dla wszystkich graczy Bayernu. Jakoś nie było specjalnie widać w ich grze, trudów ostatniej potyczki w LM z Juventusem, która miała miejsce zaledwie trzy dni temu. 
Przemęczenie, brak świeżości? Nic z tych rzeczy. Wszak to lider Bundesligi - wiadomo!

Ja jednak nie zamierzam dłużej się rozwodzić nad dzisiejszym spotkaniem i golem Roberta. Za to po raz kolejny wybieram się w sentymentalną podróż w czasie - i przypominam sobie poprzedni mecz Bayernu z Wolfsburgiem, kiedy to



Zapraszam raz jeszcze na lekturę mojego wpisu z września - taka przyjemna powtórka z historii futbolu. Ja w każdym razie bardzo lubię do niego wracać...

Na koniec, mój ulubiony "komentarz" do całej sytuacji - czasem słowa nie są potrzebne...
Mina Pepa Guardioli - bardziej wymowna, niż tysiące artykułów...