Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 8 września 2015

Niemcy i Gibraltar - dwóch różnych rywali, jeden wspólny cel. Refleksje pomeczowe.

Te dwa mecze eliminacyjne miały mieć dwa różne oblicza - i miały. W roli faworyta występowaliśmy tylko w tym drugim. I tylko ten drugi przyniósł nam punkty, a ponadto zatrzęsienie goli. Wypada jednak sprawiedliwie nadmienić, ze strzelali nie tylko Polacy...
Powiem przekornie i prowokacyjnie - całe szczęście, że nie tylko my zdobywaliśmy gole, dobrze się stało, że ta bramka dla Gibraltaru padła. Dlaczego? Bo choć nigdy w życiu nie cieszyłam się z faktu utraty gola przez drużynę, której kibicuję, to tym razem było inaczej. Po pierwsze interesują mnie zwycięstwa, nie pogromy. Nigdy nie zależało mi na tym, by gnębić czy upokarzać przeciwnika. Ta zdobyta przez Gibraltar bramka wywołała uśmiech na twarzy, bo nam nic złego nie zrobiła, a naszym rywalom dała mnóstwo satysfakcji i radości. Mało tego - przy tak okazałym zwycięstwie nasi piłkarze łatwo mogliby popełnić grzech pychy, a tym samym stracić czujność na przyszłość. Ten gol stracony ze słabiutkim rywalem, to trochę taka czerwona lampka ostrzegawcza, przypomnienie, że koncentrując się na obleganiu bramki przeciwnika, nie możemy nawet na chwilę, zapomnieć o obronie swojej własnej. Ten gol, to trochę taki pstryczek w nos od losu, albo łyżka dziegciu w beczce miodu...
Tak słodko i bezkarnie nie było już niestety w meczu z mistrzami świata. Ale też klasa rywala była diametralnie inna. Jednakże zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku udało się chyba osiągnąć podstawowy cel, jakim było przybliżenie się do Euro 2016. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że można było przybliżyć się bardziej, zgarniając komplet punktów, czyli 6 zamiast 3.
Jednak nawet porażka z rywalem z za naszej zachodniej granicy, w pewien sposób przybliża nas do awansu. Bo po tym meczu trener uzyskał wiele interesujących odpowiedzi i wskazówek  odnośnie zgrania, taktyki, aktualnej formy piłkarzy. To może być cenny materiał w kontekście zbliżających się kluczowych spotkań ze Szkocją i Irlandią.
 
Po meczu z Niemcami, którego, jak wiadomo nie udało nam się wygrać , próżno było szukać w necie tradycyjnego, polskiego hejtowania,  czy chociażby fali krytyki, która po każdej porażce winna zalać przegranych... Nawet w szyderczych zazwyczaj memach, więcej było wyrozumiałości i sympatii, niż kpiny i ironii. Rodacy co prawda krytykowali, ale była to krytyka konstruktywna, raczej przypominająca pomocne wskazówki "wujka dobra rada", niż nasze polskie odsądzanie od czci i wiary...
Pomyślałam - coś się zmieniło, to chyba koniec pewnej epoki. Wygląda na to, że idzie ku lepszemu, że teraz już nie tylko poprawił się styl gry i efektywność reprezentacji, ale także poziom kibicowania pnie się ku górze. I chyba rzeczywiście tak właśnie jest - wygląda na to, że wyrośliśmy z dziecinady, a stajemy się powoli dojrzałymi fanami futbolu - takimi, którzy nie obrażają się na swoją drużynę wówczas, gdy przegrywa. Przeciwnie, staramy się ją wspierać i nawet z porażek wyciągać pozytywne wnioski, dostrzegać dobre strony również tam, gdzie coś się nie udało. To zdecydowanie krok naprzód,  jeśli chodzi o mentalność, sposób postrzegania reprezentacji i kulturę kibicowania. Niemiecki i polskie media chwaliły polskich kibiców na trybunach,  ja muszę pochwalić tych wcielających się w rolę komentatorów na internetowych forach. Różnica jest naprawdę zauważalna, a dyskusje, choć czasem zażarte i gorące, nie sięgają już tak często poziomu rynsztoka, jak to bywało jeszcze do niedawna.
 
Jeśli zaś chodzi o moją ocenę meczu Niemcy - Polska, to jakoś przez te kilka dni nie byłam w stanie jednoznacznie ustosunkować się do występu naszych we Frankfurcie. Niby graliśmy z mistrzami świata,  niby przegrać z nimi, zwłaszcza po nawiązaniu momentami równorzędnej walki, to żaden wstyd, ale... No właśnie - skoro nie mam żalu i pretensji, skoro nie czuję potrzeby krytykowania, to skąd to poczucie niedosytu...? Dlaczego mam nieodparte wrażenie, że ten mecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej, a w konsekwencji, wynik także mógł być zgoła odmienny - tzn. taki, który dawał by nam 3 punkty...
Czy jednak jest sens gdybania, zastanawiania się nad tym, co mógł zrobić trener? To przecież on jest najbliżej piłkarzy,  on widzi ich na treningach i z nimi rozmawia. Wypadałoby mu zaufać i uwierzyć, że jego wybór był na chwilę obecną tym optymalnym zestawieniem. Czy rzeczywiście tak było? Co zrobiłby Adam Nawałka, gdyby mógł cofnąć czas?
Zdaje się, że na pewne pytania nigdy nie poznamy odpowiedzi. Ja osobiście do kolekcji tego typu pytań dorzucam jedno, dotyczące samych powołań - mianowicie czy trener przyjrzał się uważnie grze Dominika Furmana z Legii?  Wydaje mi się, że ktoś taki mógłby się przydać w kadrze. A co do samego zawodnika, to nie sposób nie zauważyć, że od momentu powrotu do Ekstraklasy, poczynił ogromne postępy. Jak to ładnie określają fachowcy, odbudował się. Ja to nazywam po swojemu: Furman - reaktywacja ;-) No w każdym razie szkoda, że tym razem nie dostał szansy. Może tak się stanie w przypadku zbliżających się meczów ze Szkocja i Irlandią?
 
A Gibraltar? No cóż, na początek niemiłe zaskoczenie wręcz mocno niepokojące - funkcjonowanie naszej defensywy... Można powiedzieć, że w pierwszych minutach meczu pozwalała ona na więcej graczom Gibraltaru, niż kilka dni wcześniej - Niemcom... Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Zresztą później też zdarzały się momenty,  które w starciu z takim przeciwnikiem, nie mają prawa się nam przytrafiać. A najpiękniej by było, gdybyśmy mogli o takich chwilach grozy pod naszą bramką, wynikających z niefrasobliwości obrońców, w ogóle zapomnieć. No właśnie - proste pytanie się rodzi: cóż to nam się tam wkradło do tej defensywy?  Rozluźnienie, dekoncentracja, czy może lekceważenie rywala? Cokolwiek to było -  powinno zostać poddane dogłębnej analizie, sztab trenerski ma nad czym pracować...
 
Wnioski końcowe? Myślę, że możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość. Ale ze spokojem już nie... Bo sytuacja w naszej grupie jest cały czas nierozstrzygnięta, a sprawa awansu - wciąż otwarta.
Na szczęście nie musimy oglądać się na rywali, bo wszystko znajduje się w naszych rękach.
A w zasadzie... nogach, głowach i sercach piłkarzy ;)
Trzeba tylko w październiku postawić kropkę nad "i"...
Oby tak właśnie się stało!!!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz